Przed Sądem Okręgowym w Gdańsku rozpoczął się proces apelacyjny kapitana holownika, który zdaniem prokuratury sprowadził katastrofę w ruchu wodnym. Sprawa dotyczy zdarzenia z 2010 roku.
Polski kapitan holował kadłub jachtu motorowego z Archangielska do Hamburga. Na wodach terytorialnych Norwegii, w czasie sztormu, kadłub jachtu zerwał się z cum i osiadł na skałach, co doprowadziło do jego uszkodzenia. Straty oszacowano na 4 miliony euro. Jednostka należała wówczas do spółki, która później, według mediów, sprzedała ją Władimirowi Putinowi.
„NIE DOSZŁO DO KATASTROFY”
W pierwszej instancji polski kapitan został uniewinniony, ale od wyroku odwołali się prokurator i pełnomocnik pokrzywdzonego. Obrońca oskarżonego adwokat Jacek Potulski stwierdził, że zdarzenie nie było katastrofą.
– Została uszkodzona skorupa „jachtu Putina”. To zdarzenie wiązało się z uszkodzeniami, ale nie doszło do żadnej katastrofy – przekonuje.
CHCĄ POWTÓRZENIA PROCESU
Z kolei pełnomocnik właściciela jachtu adwokat Sara Wieczorek twierdzi, że wina kapitana była bezsprzeczna. Domaga się powtórzenia procesu
– Przy takiej skali i wadze uchybień nie możemy mówić, że to był przypadek. To nie był jacht Władimira Putina, tylko spółki, która zawodowo trudniła się wykonywaniem obiektów pływających – podkreśla.
Wyrok sąd ogłosi 5 czerwca.
Grzegorz Armatowski/ua