Po dwóch latach w Rzeszowie Bartłomiej Mordyl wrócił do Gdańska. Z grubszym portfelem, trofeum w gablocie i medalem na szyi. W Asseco Resovii był jednak tylko i aż rezerwowym, w Treflu ma być podstawowym środkowym. – Kiedy dostałem ofertę z Gdańska, nie sprawdzałem nawet innych możliwości – opowiada nam Bartłomiej Mordyl.
Kiedy Mordyl dwa lata temu odchodził z Gdańska, w klubie można było usłyszeć: „niech jedzie, zarobi, dotknie większej siatkówki.” Pojechał i rzeczywiście większej siatkówki dotykał, ale rzadziej niż częściej. Karol Kłos, Jakub Kochanowski, Jan Kozamernik – z takimi nazwiskami musiał rywalizować o miejsce w składzie. Choć może trafniejsze byłoby określenie: takich siatkarzy musiał naciskać. Hierarchia była klarowna.
– Większość czasu byłem rezerwowym, grałem głównie wtedy, kiedy podstawowi środkowi mieli urazy – przyznaje szczerze Mordyl. – Ten dwuletni okres był bardzo ważny. Gdybym miał podjąć decyzję o transferze jeszcze raz, wiedząc, że nie będę grał, zdecydowałbym tak samo. Kiedy przychodziłem do Rzeszowa, nie miałem na koncie żadnego poważnego osiągnięcia w seniorskiej siatkówce. Brązowy medal i Puchar CEV to pierwsze większe sukcesy. A możliwość świętowania ich na hali Podpromie była niesamowita. Do tej pory mam ciarki, kiedy o tym myślę – wspomina Mordyl.
„OD RAZU PRZYJĄŁEM OFERTĘ Z GDAŃSKA”
Na początku roku dowiedział się jednak, że jego czas w Rzeszowie dobiegł końca. Rynek transferowy już się rozpędził, trzeba było szukać nowego miejsca. Nie były to długie poszukiwania.
– 6 stycznia graliśmy wyjazdowy mecz w Gdańsku. Wtedy odbyły się pierwsze rozmowy, jeszcze luźne, w formie żartów. Bardzo się ucieszyłem, że jest chociaż wstępne zainteresowanie moją osobą. Kiedy już przyszła oficjalna oferta do moich menadżerów, nie zastanawiałem się nawet dnia. Nie sprawdzałem, czy mam jakieś inne możliwości, tylko przyjąłem propozycję Trefla – opowiada Mordyl.
POSŁUCHAJ CAŁEJ ROZMOWY Z BARTŁOMIEJEM MORDYLEM:
Tymoteusz Kobiela