Strażnicy miejscy z Gdyni apelują do mieszkańców, aby nie próbowali ratować tak zwanych podlotów, czyli młodych ptaków. Jak wskazują, o tej porze roku młode, częściowo opierzone pisklaki, które są na etapie przejścia z pisklaka w dorosłego osobnika, wychodzą z gniazd. Nie potrafią jeszcze latać, ale wciąż są karmione przez swoich rodziców i pozostają pod ich opieką.
Funkcjonariusze straży miejskiej przyznają, że w ostatnim czasie odbierają mnóstwo zgłoszeń o chorych ptakach, a tymczasem zwierzęta są zdrowe i nie wymagają interwencji człowieka.
– To są zdrowe ptaki i nie należy zakłócać ich spokoju. Niestety występuje taki problem, że mieszkańcy masowo odławiają takie ptaki wychodząc z założenia, że jeśli ptak nie lata, to na pewno jest chory i trzeba mu pomóc. Dosłownie kwadrans temu mieliśmy zgłoszenie, że ranna wrona leży na trawniku. Okazało się, że była to zdrowa wrona, a nad nią latali jej rodzice. Te ptaki należy zostawić, one sobie poradzą i nasza ingerencja nie jest wskazana – wyjaśnia Leonard Wawrzyniak z Ekopatrolu gdyńskiej straży miejskiej.
Podloty są bardziej ufne w stosunku do ludzi, co niektórzy odbierają jako objaw choroby. Dodajmy, że w mieście najczęściej można natknąć się na młode gołębie, wróble, mewy i kruki.
– Mieliśmy wyjątkowo nietypową interwencję, związaną z podlotem. Mieszkanka zauważyła, że w kratce wentylacyjnej coś się porusza, coś skrzeczy. Otworzyła tę kratkę, a z niej wyskoczyła młoda mewa, dość duża, częściowo już opierzona. Weszła do kabiny prysznicowej, nie chciała stamtąd wyjść, dość głośno skrzeczała. Mieszkanka bała się tego ptaka, musieliśmy przyjechać, odłowić go i zawieźć do Ośrodka Rehabilitacji Dzikich Zwierząt „Ostoja”. To też był podlot, gdyby nie to, że ptak był w kabinie prysznicowej, tylko w naturalnym środowisku, to byśmy go zostawili – opowiada Leonard Wawrzyniak.
Przypadki naprawdę potrzebujących pomocy zwierząt zgłaszać można dzwoniąc pod numer 986.
Marcin Lange/raf