Dzisiaj obchodzimy Walentynki, które są świętem zakochanych. W tym dniu będą królowały czerwone serduszka, lizaki, pluszaki i inne miłosne ozdoby. Również w wielu miejscach Polski z okazji 14 lutego odbędzie się mnóstwo biegów walentynkowych. Można się spodziewać, że w czasie zawodów biegowych – nie jeden uczestnik, będzie chciał się oświadczyć swojej ukochanej.
My natomiast poprosiliśmy Darka Lulewicza oraz Michała Sawicza, aby opowiedzieli w jakich okolicznościach oświadczyli się swoim wybrankom. Oczywiście ma to związek z bieganiem, co w ich przypadku było wręcz koniecznością.
Bieganie jest integralną częścią niezwykle ważnych wydarzeń w moim życiu – więc i oświadczyny musiały być związane z bieganiem. Postanowiłem, że oświadczę się mojej Madzi podczas Biegu Europejskiego w Gdyni. Czekałem na ten dzień w szczególności. Dodam, że termin ślubu mieliśmy już ustalony, więc oboje wiedzieliśmy, że chcemy spędzić ze sobą resztę życia.
Postanowiłem jednak, aby wszystko odbyło się zgodnie z tradycją i żeby moja kochana Madzia, chociaż przez chwilę poczuła się jak prawdziwa narzeczona – z klękaniem, pierścionkiem i całą tą otoczką.
W dniu biegu i zaplanowanych oświadczyn pogoda była idealna, wręcz piękna. Tylko, że w ostatniej chwili termin ten nie pasował rodzinie, która bardzo chciała być świadkiem tego doniosłego wydarzenia. Dlatego trzeba było przełożyć ceremonię na następny dzień – podczas V Cross-u Grupy Trójmiasto.
Pamiętnej niedzieli – aura postanowiła zrobić nam psikusa – lało jak z cebra. Cóż, zdarza się. W samej imprezie brała również Madzia, która zajęła 5 miejsce na 12 biegaczek. Wynik na dystansie 4,8 km w niezwykle trudnych warunkach uzyskała znakomity – 25 minut z małym hakiem!!!
Podczas dekoracji otrzymałem pamiątkowy dyplom i drobne upominki. Naprawdę byłem zaskoczony. Ale chyba nie tak bardzo, jak Madzia, gdy na sam koniec prowadzący dekorację – i wtajemniczony trochę wcześniej – szef Grupy Trójmiasto, zapowiedział dla niej specjalną nagrodę.
Był nią wielki puchar ze specjalną tabliczką, który przygotowałem już sobie wcześniej. Jeszcze w czasie biegu obmyślałem, co mam powiedzieć, ale gdy przyszło co do czego i tak powiedziałem, nie to jak chciałem. Wręczyłem jej puchar, potem uklęknąłem, wyjąłem z kieszeni pudełko z pierścionkiem i zadałem to bardzo ważne pytanie – czy wyjdziesz za mnie?
Madzia, wciąż oszołomiona, odparła – TAK! I w tym momencie nic innego już się nie liczyło – ani brzydka pogoda, ani nieukończony bieg, ani nerwy związane z tym dniem. Moja Madzia, moja Najlepsza Przyjaciółka, moja Druga Połówka, moja Bratnia Dusza, moja Narzeczona, moja obecna Żona zgodziła się spędzić ze mną resztę życia. W tamtym momencie reszta nie miała już żadnego znaczenia, bo dla mnie – mimo deszczu – zaświeciło słońce… .
Ważne, że od tamtej chwili biegamy już razem w najważniejszym biegu, zwanym życiem. Dziękuję Ci, Moja Kochana Żono!
Kiedy w sierpniu 2011 roku wychodziłem na swój pierwszy trening, byłem już z Patrycją. Moja obecna żona, a ówczesna dziewczyna, mocno mnie wspierała w moim postanowieniu, że będę biegał. Prawdę mówiąc, wierzyła w to, że wytrwam, bardziej ode mnie. Tak długo mi powtarzała, że jestem cholernie zawzięty, że dam radę, że w końcu jej uwierzyłem.
Tak na marginesie, to nadal nie wiem jak udało jej się mnie namówić na założenie leginsów! Nie zabrakło jej również na moich pierwszych zawodach – Biegu Politechniki Gdańskiej.
Gdy nie mieszkaliśmy jeszcze ze sobą – wielokrotnie pokonywałem trasę Gdańsk-Pępowo, aby zobaczyć się z Patrycją. Oczywiście w większości przypadków były to wizyty niezapowiedziane.
W 2012 roku pojechaliśmy wspólnie do Poznania na półmaraton. Tymi zawodami tak naprawdę zaczęliśmy naszą biegową turystykę. Układ był zawsze taki sam – ja biegnę, a Pati czeka z aparatem na mecie. No i oczywiście obowiązkowy buziak po przekroczeniu bramy z napisem finisz. To była lepsza nagroda, niż medal czy nowa życiówka. Zupełnie inaczej biegniesz, kiedy wiesz, że na końcu ktoś na Ciebie czeka i mocno ściska kciuki!
W tym samym roku, w wakacje, podczas wyjazdu zarobkowego za granicę, przygotowywałem się do swojego pierwszego maratonu. W ramach przygotowań w każdą niedzielę latałem długie i bardzo długi dystanse. Zajmowało to dobrych kilka godzin, ale nigdy mi się one nie dłużyły. Prawdę mówiąc, to nawet nie wiedziałem kiedy mijały. Powód? Praktycznie zawsze Pati siadała na rower i podążała obok mnie.
A nie było wcale tak łatwo. Już nawet pomijając poranne wstawanie! Nie należę do ludzi specjalnie przyjemnych, kiedy jestem wykończony. Mój humoru spada wraz z poziomem glikogenu. Niemniej pamiętam jeden, 42-kilometrowy trening, podczas którego od połowy mieliśmy pod górę i pod wiatr. Wtedy to ja wolałem nie drażnić Pati 🙂
W końcu przyszedł czas mojego maratońskiego debiutu. Miał to być wyjątkowy bieg z kilku powodów, ale przede wszystkim… zamierzałem się oświadczyć. W Warszawie byliśmy sami, więc nie bardzo wiedziałem co mam zrobić z pierścionkiem. Wziąłem więc z domu jakieś duże pudło, wrzuciłem do niego pudełko z pierścionkiem, starannie zapakowałem i… wręczyłem Pati. Powiedziałem, że to moja nagroda za ukończenie biegu – taki motywator, i żeby dała mi go na mecie.
To nie był łatwy, ani przyjemny bieg. Od 18. kilometra zmagałem się z kontuzją. Ale dobiec musiałem i dobiegłem. Narodowy, meta, później spacer po podziemiach i po chwili już byłem na płycie, obok Pati.
Kiedy stanęliśmy w centralnym punkcie stadionu poprosiłem, aby podała mi moje pudełko. Pierwsza próba uklęknięcia się nie powiodła – skurcze. Udało się dopiero za drugim razem, a i tak dość koślawie. Jednak nie to było najważniejsze. Liczyło się tylko to, że na zadane pytanie usłyszałem – TAK!
Do Warszawy jechałem jako biegacz, który ma dziewczyną, a wracałem jako maratończyk z narzeczoną. Czy można sobie wyobrazić lepszy debiut?!
Od tamtego czasu przemierzyliśmy ogromną ilość treningów, byliśmy wspólnie na wielu zawodach. Poza zwiedzaniem kraju, zaczęliśmy również jeździć po Europie. Biegałem w Holandii, Niemczech, a wszędzie na mecie czekała na mnie Moja Pati.
Również podczas naszego ślubu nie zabrakło biegowych akcentów. W tym wyjątkowym dniu postanowiłem, że pokonam po raz ostatni, jako kawaler, trasę Gdańsk-Pępowo. Oczywiście w koszuli i pod krawatem. Pół wesela bawiłem się w butach biegowych – podobnie zresztą jak część gości! Także w biegowym stylu była nasza sesja ślubna, która odbyła się na stadionie AWFiS.
Jestem naprawdę cholernym szczęściarzem! Często ktoś mówi, że nie jedzie na zawody, bo obiecał żonie czy dziewczynie, że spędzi z nią trochę czasu – ja nie mam tego problemu. Pati jest zawsze ze mną. Stoi – godzinę, dwie, trzy, cztery – i czeka tuż za metą. Pogoda nie zawsze rozpieszcza – do dziś mam przed oczami zawody w Tczewie – jak zmarznięta ocieka deszczem i na pytanie dlaczego nie schowała się do samochodu, odpowiada – Czekałam na Ciebie. Kocham Cię Skarbie!
Opracował Maciej Gach