Samonakręcająca się spirala energii. Bednarek wystąpił w Gdyni [WYWIAD]

0bedn1

Szacunek – vivat, muzyka – vivat, Gdynia – vivat! Tak ze sceny krzyczał Kamil Bednarek na koncercie w gdyńskim klubie Pokład. Swoim występem udowodnił, że w połączeniu z wypełnioną po brzegi salą jest samonakręcającą się spiralą energii. W trakcie gdyńskiego koncertu wszyscy śpiewali i skakali, ale nie tylko w rytmie reggae, bo ostatni album muzyka – „Jestem…”- to mieszanka wielu stylów. Jednym z pierwszych numerów był promujący film „Wałęsa. Człowiek z nadziei” cover Marka Grechuty – „Dni, których jeszcze nie znamy”. – Wszystko może się zdarzyć i trzeba w to wierzyć, krzyczał do publiczności Bednarek. W gdyńskim Pokładzie można było też usłyszeć piosenkę napisaną przez Kamila w czasach licealnych – Dancehall Queen. W trakcie piosenki „Cisza”, Bednarek zaproponował zaśpiewanie jej do swoich przyjaciół – każdy miał spojrzeć drugiemu w oczy i zaśpiewać, a potem się przytulić. Takie gesty jedności powtórzyły się i później, w trakcie „Chwile Jak Te”, Bednarek poprosił o złapanie się za ręce, by udowodnić, że muzyka łączy. Podczas koncertu w Gdyni nie zabrakło również gościa – Staff wykonał z muzykiem kilka utworów, a przy kawałku „Raz, Dwa, W Górę Ręce” artyści pokusili się nawet o wspólny freestyle.

Po ostatniej piosence przyszedł czas na bis, a raczej 5 bisów. – Tak pozytywna energia bije od was, jak mam was puścić do domu? Gramy jeszcze! Jutro będę miał przez was zakwasy na policzkach od uśmiechania się, powiedział ze sceny Bednarek. Publiczność usłyszała „w drugiej części” kilka utworów po angielsku oraz kawałek niegrany od dwóch lat, czyli Ganja Trip.
0bedn2

Po koncercie Kamil wyszedł do fanów, robił zdjęcia i rozdawał autografy. Oprócz tradycyjnych podpisów na plakatach i koszulkach fani podawali swoje telefony czy nawet kurtki, by idol mógł się podpisać. Kamil udzielił też krótkiego wywiadu naszej reporterce.

Anna Polcyn: Na koncercie naliczyłam pięć bisów, więc można by powiedzieć, że to był kolejny występ. Potem przez ponad godzinę rozdawałeś autografy. Skąd bierzesz tyle energii?
Kamil Bednarek: Na scenie byłem taki szczęśliwy, że nie wyobrażałem sobie, żeby nie zagrać dłużej i nie wyjść do fanów. Dla mnie koncert to nie tylko odgrywanie muzyki, ale spotkanie. Cieszę się, że ich mam, bo dzięki nim cały czas się rozwijam. Mijają cztery lata od emisji programu, w którym wszyscy mogli zobaczyć jak śpiewam. Jestem im za to strasznie wdzięczny. Grechuta kiedyś powiedział, że artysta bez swoich fanów jest nikim, bo dla kogo ma pisać? A w Gdyni była taka energia, tak się cieszyłem, mam takie zakwasy na polikach, że z tych emocji jutro chyba nie zjem śniadania.

AP: Wspomniałeś o Grechucie. Nie bałeś się podjąć tego klasyku? (Kamil Bednarek na ostatniej płycie śpiewa „Dni, których nie znamy” Marka Grechuty w odświeżonej wersji – przyp. red.)
KB: Ta piosenka towarzyszy mi od wielu lat, nie nagrałem jej specjalnie na potrzeby filmu. Śpiewałem ten utwór, zanim jeszcze zacząłem grać muzykę reggae. Bardzo mocno utożsamiam się z tym tekstem. W wywiadach często podkreślam, że ważne są dni, których nie znamy, nigdy nie wiadomo co się wydarzy jutro. Nie spodziewałem się, że będę w tak wielu miejscach, że będę nagrywać na Jamajce, będę miał tyle fanów i to się będzie tak rozwijać. Nagle w jednym dniu wszystko się zmieniło, a moje życie obróciło się do góry nogami. Naprawdę warto wierzyć w to lepsze jutro. Jeśli człowiek czegoś mocno chce, ale nie po to, by się tym chwalić, tylko tak z głębi serca, to można ściągnąć to myślami. Oczywiście ciężką pracą. Tak samo jak ja po programie, który nie jest gwarancją tego, że będziesz zawsze grać.

AP: Nie dość, że nie zatonąłeś po programie, to jeszcze do głowy nie strzeliła ci sodówka. Jaka jest na to recepta?
KB: Przyjaciele i przede wszystkim dystans do samego siebie. Myślę, że zawsze warto mieć w sobie pokorę, bo ona pomaga się rozwijać. Zawsze będę chciał uczyć się od lepszych. Nigdy nie będzie czegoś takiego, że stwierdzę: wow, jestem super. Jak teraz byłem na Jamajce i zobaczyłem, jak można śpiewać, tworzyć muzykę, to mnie przygasili jak świeczkę. Dostałem takiego klapsa w potylicę, że muszę wrócić i wziąć się do roboty. Pierwsze co zrobiłem, to zadzwoniłem do mojego nauczyciela i mistrza Jacka Rybitwa, który uczył mnie saksofonu. Wziąłem saksofon altowy i ćwiczyłem cztery godziny. Potem nie mogłem nic jeść, bo ustnikiem rozwaliłem sobie wargi. Ale wróciłem tak nakręcony. Naprawdę warto mieć w sobie pokorę, bo wtedy łatwiej jest żyć. To taka część nas, która pozwala wiele osiągnąć.

AP: Ostatnio stałeś się trochę podróżnikiem, byłeś na Jamajce. Czy takie dźwięki usłyszymy na najnowszej płycie?
KB: Poleciałem tam nie bez powodu. To był najlepszy pomysł, na jaki mogłem wpaść. Oni przyprawili tę płytę jamajskim klimatem. Każdy kawałek jest dla mnie mocnym przeżyciem, bo powstawał w gronie najbliższych, przy wyjątkowych okazjach. Często mam tak, że gdy siądę do klawiszy, to chcę zrobić coś do końca i cały czas gram. Ta płyta jest jakimś moim zbiorem wspomnień i będzie się nazywać „Oddycham”. To dlatego, że oddycham tymi wspomnieniami i to jest taki cały zbiór z tych dwóch lat. Obrazują każdy punkt moich przeżyć.

AP: Doszły mnie słuchy, że na płycie będzie piosenka napisana przez Twojego tatę.
KB: Tak, mój tata napisał kiedyś utwór dla mojej mamy. Tata naprawdę bardzo dużo pomaga nam w domu, jestem z niego dumny. Różnie bywało, a teraz pokazał, że jest prawdziwym ojcem. W nagrodę nagrałem ten kawałek i do tego Dean Fraser, saksofonista Boba Marleya, zagrał piękną solówkę. Mam nadzieję, że wam się spodoba, bo jak ja go słucham, zawsze mam dreszcze. Ta piosenka zawsze będzie mi się kojarzyć z nimi, ale na razie niech to będzie niespodzianka. Niech wyjdzie, a potem będziemy się chwalić.

AP: Pozostaje nam tylko czekać na nową płytę. Życzę ci dużo energii na koncertach i wielu fanów.
KB: Dziękuję i pozdrawiam wszystkich słuchaczy Radia Gdańsk.

Anna Polcyn/mmt

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj