Wojewódzka Komisja ds. Orzekania o Zdarzeniach Medycznych stwierdziła, że nie doszło do błędu lekarzy w trakcie udzielania pomocy 57-latce, która trafiła do szpitala z depresją, zmarła z wyczerpania i w wyniku niewydolności oddechowej.
O zadośćuczynienie walczył mąż 57-latki. Jego zdaniem kobieta mogła umrzeć w wyniku zaniedbań, bo miała też inne choroby. Do zdarzenia doszło trzy lata temu w Szpitalu Marynarki Wojennej w Gdańsku. Pani Lidia leczyła się tam na depresję. Po krótkim czasie dostała kilkudniowej biegunki, gorączki, dreszczy. Zaostrzył się przebieg przewlekłej obturacyjnej choroby płuc, miała problemy z oddychaniem, podłączono ją do respiratora. Wcześniej chorowała też na nadciśnienie tętnicze, miała problemy z sercem. Po półtoramiesięcznym pobycie w szpitalu była w stanie krytycznym. Trafiła na OiOM, gdzie zmarła.
Komisja ds. Orzekania o Zdarzeniach Medycznych orzekła na korzyść szpitala. Ze względów formalnych nie doszło do żadnego błędu. Jednak – jak wyjaśnia radca prawny Aleksander Skrzypiński – zdaniem komisji nie wszystko było w porządku. – Poważne wątpliwości budzi fakt pozostawienia pacjentki samej sobie w sytuacji niedożywienia. Komisja nie była jednak w stanie odnieść się do tego procentowo, jak bardzo zaważyło to na pogorszeniu się stanu zdrowia kobiety. Chodzi nam o to, że lekarze nie szukali diagnozy takiej sytuacji. Podejrzewamy, że pani Lidia miała też anoreksję, ale tego nikt nie badał i nie stwierdził.
Łukasz Olszański, radca prawny reprezentujący szpital powiedział, że analiza całej dokumentacji i opinie biegłych wykazały, że śmierć nie miała związku z niewłaściwym działaniem lekarzy. – Kwestia, czy przy okazji przyjęcia pacjentki doszło do pewnych nieprawidłowości, nie była tu rozstrzygana. Zasadnicze znaczenie ma skutek. Tu komisja jednoznacznie stwierdziła, że Szpital Marynarki Wojennej za śmierć kobiety nie odpowiada.
Mąż kobiety Krzysztof Pieprzak przyznał Radiu Gdańsk, że orzeczenie komisji nie jest dla niego zaskoczeniem. – Od początku lekarze nie mieli sobie nic do zarzucenia. Mam żal do nich, że zbagatelizowali objawy wymagające szybkiej interwencji. Nie mogę uwierzyć, że kobieta, która trafiła z depresją do szpitala, zmarła z wycieńczenia. Według mnie zorientowali się za późno, że moją żonę trzeba leczyć też na inne schorzenia. Chciałbym, żeby ktoś przyznał się do błędu lub po prostu wyjaśnił mi, co się stało.
Mężczyzna domagał się od szpitala 200 tysięcy złotych zadośćuczynienia. Teraz nie wyklucza skierowania sprawy do sądu.
mmt