Przed gdyńską publicznością zespół zaprezentował swoje największe hity. Nie obyło się jednak bez pewnych, nie tylko muzycznych niespodzianek.
Supportem dla zespołu Tomasza Lipnickiego podczas występu w Atlanticu była grupa Sounds Like The End Of The World. Twórczość gdańskiego zespołu charakteryzuje brak wokalu, a co za tym idzie tekstów. Być może dlatego ich nazwa, w rekompensacie, jest taka długa. Co prawda słychać, że jest to jeszcze młoda grupa, ale niektóre ich kawałki zagoszczą na mojej playliście. Muszę przyznać, że nie rozumiem ich wygibasów na scenie. Gitarzyści często poruszają się w rytm muzyki, ale SLTEOTW nieustannie „tańczyło” przy każdym kawałku, czasami zupełnie niepotrzebnie. Być może chodziło o zarażenie publiczności energią?
Gwiazdą wieczoru był zespół Lipali, zagrał z nowym, czwartym już członkiem. Mimo że Roman Bereźnicki grał dopiero trzeci koncert z muzykami, to już słuchać doskonałe zgranie między nimi. Może dlatego, że Bereźnicki jest wprawionym muzykiem, liderem zespołu Lecter.
Lipali zaprezentowało swoje największe hity, ale niewątpliwą gratką dla fanów była prezentacja dwóch utworów z nadchodzącej płyty. Po kilku pierwszych piosenkach Tomasz Lipnicki poprosił o wyłączenie nawiewu, gdyż, jak stwierdził „w tak zimnych warunkach nie da się grać”. Po krótkiej sprzeczce między muzykiem a organizatorem, Lipa kazał przynieść sobie płaszcz, by mógł w cieple kontynuować koncert. Koniec końców klimatyzacja została wyłączona.
Wśród zagranych utworów znalazła się piosenka dla żony Lipnickiego, czyli „Życie cudem jest”. Po tym kawałku muzyk zażartował, że „śniadanko do łóżka już ma”, po czym przyznał, że każdemu życzy tak udanego związku, jaki ma on. Usłyszeliśmy także „Jeżozwierza” oraz piosenkę o naszym sposobie traktowania świata – „Chłopcy”. – Zawsze, gdy gramy coś premierowo to z początku z dystansem reagujecie, a potem dacie się zrobić jak z „Nożem”, tak Lipa podsumował materiał z nadchodzącej płyty.
W trakcie koncertu nie obyło się bez muzycznych wpadek. Chociaż trzeba docenić fakt, że Lipali zaczynało grać kawałek od początku i nie oddali się filozofii „a może nikt nie zauważy”. – To teraz my wyjdziemy, a wy poklaszczecie i my wrócimy, po tak zapowiedzianym bisie publiczność usłyszała „Sztorm” oraz „Upadam”.
Anna Polcyn: Czy dzisiejsza publiczność bardzo różni się od tej, która była kiedyś, w latach 90.?
Tomasz Lipnicki: Różni się procentowo. Publiczność też jest starsza, niż dwadzieścia lat temu, urosła razem z nami. Lipali gra już 15 lat, więc od tylu lat są z Lipali, a jeszcze wcześniej przychodzili na Illusion. Niektórzy są już w moim wieku, czyli koło „czterdziechy”, ale są też i młodzi. Zauważyłem, że są ludzie w wieku mojego syna, czyli dwudziestoparolatkowie. Są też w wieku mojej córki, czyli piętnastu lat. Jestem zadowolony, że są jakiekolwiek osoby, którym to, co my robimy, to o czym śpiewamy, czym się dzielimy, które chcą tego słuchać. Przemawia to do nich i w jakiś sposób się z tym identyfikują.
A.P.: Czy granie w rodzinnym Trójmieście różni się od innych koncertów?
T.L. Oczywiście, dom to dom. Zawsze jest trochę lepsza atmosfera, dlatego że jest zazwyczaj więcej znajomych. Bardzo często to oni tworzą wspomnianą atmosferę, krzykami, jakąś interakcją z zespołem. Na pewno jest cieplej w domu.
A.P.: A jak się gra z nowym członkiem zespołu?
T.L.: Świetnie, jestem zachwycony. Gdyby jego kandydatura nie wypaliła, to by się sprawdził na próbach i spotkaniach, które urządzamy sobie z Romkiem. Gramy 2, 3 godziny prób, a później jedziemy do mnie i gramy 5 godzin na wiosłach, ćwicząc nowy materiał i aranżując stary. Nie zagralibyśmy ani jednego koncertu, gdyby coś było nie tak. Jestem bardzo zadowolony z Romka, jako muzyka i jako człowieka.
A.P.: Z początku Lipali to był Pana solowy projekt, potem zespół przerodził się w trio, a teraz kwartet. Możemy w przyszłości liczyć na kwintet albo sekstet?
T.L.: Wszystkiego możemy się spodziewać. Kiedyś Lipali to był sekstet. Muzycznie było fajne, niestety było ekonomicznie nieopłacalne. Nie byliśmy na tyle interesujący, w takim składzie, żeby przyciągać tylu ludzi do klubu, aby móc z tego wyżyć. Życie zweryfikowało budowę zespołu, jakiegoś wypowiadania się artystycznego, po prostu ekonomia powiedziała „nie”.
A.P.: Na koncercie usłyszeliśmy część materiału z nadchodzącej płyty. Nagrywanie rozpoczniecie latem, a kiedy możemy się spodziewać wydawnictwa w sklepach?
T.L.: Mamy nadzieję, że na późną jesień, bądź wczesną zimę. Chcielibyśmy na przełomie listopada i grudnia wypuścić materiał. Zobaczymy, czy to wszystko się nam uda i powiedzie.
A.P.: A czy na tym materiale będzie muzycznie coś nowego dla Lipali, czy to raczej kontynuacja drogi?
T.L.: Na pewno będzie to kontynuacja, choć jak widzisz, dokooptowanie jednego członka, bardzo wiele zmienia w muzyce. Na pewno też zmieni to brzmienie albumu. Wydaje mi się, że nie będzie to rozwój sztuczny, szukanie wbrew sobie. Będzie to rozbudowa, szukanie ujścia tego, co w nas siedzi. W składzie 4 osób, mamy więcej możliwości, możemy zrobić więcej ciekawych aranżacji. Dla mnie istotne jest to, że Romek może mnie trochę odciążyć. Na pewno płyta będzie inna, ale na ile? Tego jeszcze nie wiem.
A.P.: Jak czuje się Tomasz Lipnicki po tylu latach na scenie?
T.L.: To jest sfera działalności, która dostarcza bardzo różnych emocji. Daje wiele radości z tego, że ktoś cię słucha, docenia twoją robotę. To jest przecudne, ale z drugiej strony to trochę trywialne sprawy, jak brak środków na koncie, by móc zrobić koncert tak, jakby się go wymarzyło. Trzeba na koncercie zarobić, nie może on być jedynie promocyjnym zjawiskiem. Zmieniły się czasy, teraz płyty słabo się sprzedają, dziś albumy wydaje się po t, żeby grać koncerty, a nie odwrotnie. Jednym zdaniem – gdybym tego nie kochał, gdyby to nie dawało mi radości więcej niż bólu, to bym tego nie robił.
A.P.: Jak granie z Lipali, jak czuje się nowy członek zespołu?
Roman Bereźnicki: Czuję się bardzo dobrze, zespół przyjął mnie z otwartymi rękoma. To są bardzo fajni ludzie. Pierwsze trzy koncerty mam za sobą, już po pierwszym wiedziałem i wszyscy czuli, że jest dobrze, jest dobra energia, dopełniamy się. Życzę sobie i nam, żeby było przynajmniej ciągle tak albo lepiej.
A.P.: A jak wrażenia po dzisiejszym koncercie?
R.B.: Bardzo fajnie było. Strasznie szybko się skończył, zawsze odnoszę takie wrażenie. Mógłbym jeszcze tak godzinę. Bardzo fajny odbiór ludzi.
A.P.: Wkrótce twój pierwszy występ na Woodstocku, jak się czujesz w związku z tym?
R.B.: To jest dowód na to, że marzenia się spełniają. Zawsze chciałem zagrać na Woodstocku, pamiętam sytuację 10 lat temu, gdy byłem pierwszy raz na tym festiwalu. Stanąłem pod sceną i przeżyłem takie uniesienie, że obiecałem sobie, że kiedyś zagram na tej scenie. Gdyby ktoś mi powiedział, że to się spełni i to jeszcze z Lipali, to w życiu bym nie uwierzył. Nagle okazuje się, iż jest to rzeczywistość.
Anna Polcyn/mmt