Zbyszek miał ogromną dłoń i długie ręce. Przeciwnicy próbujący penetrować kosz wiedzieli, że tam jest ten „monster” na pozycji 5. Gdy podawaliśmy sobie dłonie, czułem dotyk jego palców sięgający niemal moich łokci. Postura wskazywała na silnego mężczyznę, który straszy pod koszem, ale to był facet, do którego można było przyjść się przytulić. Lekko nieporadny życiowo, ale taki miał urok osobisty – wspominają zmarłego tragicznie w październiku Zbyszka Marculewicza koledzy z koszykarskich parkietów.
Żeby uzmysłowić sobie, jakich rozmiarów to był zawodnik, opowiem anegdotę – mówi Jarosław Drewa, kolega z Polpharmy Starogard Gdański, dziś prezes I-ligowej drużyny ze stolicy Kociewia. – Pamiętam, że Zbyszek miał kiedyś Golfa 4. Wsiadłem któregoś dnia za kierownicę jego samochodu i uderzyło mnie jak bardzo miał odchylony fotel kierowcy. Sam nie należę do osób niskiego wzrostu, ale żeby nie sięgać rękoma kierownicy? – śmieje się Drewa. – Gdy mam namalować postać, jedno rzuca mi się w oczy. Po prostu nie pamiętam, by on się kiedykolwiek złościł lub denerwował. W tej swojej prostocie szukał pozytywów.
WALCZYŁ DO KOŃCA
Marculewicz błyskawicznie stał się ulubieńcem kibiców w Starogardzie Gd. Nazywali go „Marcel” i chyba najgłośniej skandowali właśnie jego nazwisko. I nie jest to czcze gadanie, bo Zibi dorobił się sektorówki ze swoją podobizną i napisem „Marcel – serce, walka”, która jeździła z fanami Kociewskich Diabłów jako główna „fana” na wszystkie wyjazdy. – Marcel był jednym z tych koszykarzy, dla których w ogóle zacząłem interesować się koszykówką. Zawsze waleczny, nie zawsze skuteczny, ale dawał super zmiany. Normalny koleś, który potrafił ot tak zagadać nastolatka na klatce schodowej. Pamiętam przyśpiewkę „Marcel gwiazda, jazda, jazda, jazda”. Spotkała go okrutna śmierć, na jaką z pewnością nie zasługiwał. Cholernie mi przykro. Mimo, że już nie interesuję się koszykówką uważam, że ta dyscyplina straciła jednego z niewielu kolesi, którzy bez względu na sytuację walczyli do końca. Wyrazy współczucia dla wszystkich związanych z Marcelem. Chłopie mimo, że nie byłeś wielką gwiazdą tej dyscypliny dla mnie zawsze byłeś kozakiem – napisał na Facebooku Kamil Lutka, przed laty zagorzały fan Polpharmy Starogard Gd, uczestnik licznych meczów wyjazdowych.
Źródło sympatii kibiców do Zbyszka dobrze zdiagnozował też Bartosz Sarzało, kolega z zespołu, dzisiaj asystent trenera w Ekstraklasowej AMW Arce i wychowanek młodzieży koszykarskiej. Obaj z perspektywy boiska doprowadzili klub do historycznego awansu klubu do Ekstraklasy. – To nie był przypadek, że jak Zbyszek pojawił się w Polpharmie Starogard Gd. w 2003 roku, to my awansowaliśmy do Ekstraklasy. Dał nam olbrzymią jakość. Miał wielkie wyczucie, jak zachować się w obronie w strefie podkoszowej. Długie ręce, wyczuwał jak blokować rywala oraz jak zbierać piłki. W ataku, oprócz tego, co robił pod koszem, umiał też zaskoczyć rzutem z półdystansu – wspomina „Bara” kolegę z drużyny. – W sytuacjach, kiedy ja dostawałem się z piłką w pole trzech sekund i nie wiedziałem co z nią zrobić, nagle znikąd pojawiał się Marcel i na 5-6 metr można mu było piłkę oddać, on rzadko chybiał.
CHADZAŁ WŁASNYMI ŚCIEŻKAMI
Był wartościową, ale specyficzną osobą. Bywało, że przychodził na trening ostatni, a wychodził jako pierwszy. Cały Zbyszek. Chodził własnymi ścieżkami, kontakt urywał się z nim zaraz po treningu i wracał na początku kolejnego treningu. Pamiętam jednak, że organizował spotkania, szczególnie po wygranych meczach, kiedy budowaliśmy atmosferę w drużynie. Może nie powinienem tego mówić, ale nie zapomnę sytuacji, kiedy po jednym z meczów całym zespołem udaliśmy się na dyskotekę do Trójmiasta. Trener Szczubiał się o tym dowiedział, pojawiły się zdjęcia w Internecie. Na następny dzień Szczubiał wołał do siebie każdego z zawodników widocznych na zdjęciach, ale każdy zgodnie, w tym Zibi odpowiadał, że był kierującym. – Każdy prowadził, czyli jechaliście motorami panowie – odparł rezolutnie trener.
ZA MAŁO…
Zibi był zawsze skory do rozmów. Dla mnie jako trenera to, że poznałem Zibiego, jest wartością dodaną. Dziś widzę, że zawodnicy, którzy nie myślą koszykówką cały dzień, potrafią bardzo dużo wnieść w kontekście atmosfery w drużynie. Potrafił czerpać z życia, ale w granicach normy i nigdy nie odbijało się to na jego postawie na parkiecie. Dziś po latach, inaczej budując relacje międzyludzkie, zastanawiam się, czy wtedy kiedy byliśmy razem w drużynie nie za mało interesowaliśmy się jego życiem. Zbyszek był skryty i nie wiem, czy wszyscy zadaliśmy sobie wystarczająco dużo trudu, aby o tym życiu poza koszykówką porozmawiać.
Zbigniew Marculewicz zmarł tragicznie 13 października br. w pożarze rodzinnego domu w Nowodzieli na Podlasiu. Na parkietach Ekstraklasy rozegrał 285 spotkań. Grał m.in dla Dojlidy Instalu Białystok, Unii Tarnów, Polpharmy Starogard Gd. i Siarki Tarnobrzeg. Miał 46 lat.