Kobieta walcząca najpierw o zdrowie, potem z lekarzami przez których błędy stała się osobą niewidomą. Wywalczyła pół miliona złotych zadośćuczynienia i rentę, choć ta walka trwała 10 lat i z pewnością jeszcze potrwa z powodu apelacji. Sylwia Skuza była gościem Piotra Jaconia w audycji Gdynia Główna Osobista.
Pani Sylwia to także kobieta…pływająca. Straciła wzrok, ale nie straciła swojej pasji do żeglowania. Piotr Jacoń zapytał ją o największe marzenie. Powiedziała, że to rejs na Spitsbergen, czym zdziwiła gospodarza audycji. Sądził, że będzie nim zakończenie batalii sądowej. – To się jeszcze nie skończyło, ale się skończy. Moje osobiste pragnienia nigdy nie były związane z tym procesem. Moje życie toczyło się jednym torem a proces drugim. Uznałam, że nie mogę żyć tym procesem, bo…nie żyłabym. Kiedy wychodziłam z sądu marzyłam i spełniałam te marzenia.
Ostatnie 10 lat w życiu Sylwii Skuzy upłynęło na walce ze szpitalem, w którym przeszła leczenie z powodu białaczki. To w wyniku jej powikłań i złego leczenia straciła wzrok. Najwięcej czasu kobiecie zajęło pozyskiwanie opinii biegłych okulistów. Najpierw przez kilka lat walczyła o uzyskanie jej w Polsce. Jak opowiadała, w niektórych instytucjach akta jej sprawy leżały nieruszone nawet dwa lata. Po kolejnych pięciu latach udało się uzyskać opinię z zagranicy, która była druzgocąca dla polskich lekarzy.
– Od początku wiedziałam, że wygram ten proces, że prawda musi wyjść na jaw. Ja jestem kobietą walczącą. Były momenty zwątpienia. Zastanawiałam się czy dożyję do końca tego procesu, czy istnieje sprawiedliwość, czy sądownictwo polskie zadziała. Rzuciłam rękawicę lwu, mówiła pani Sylwia w Radiu Gdańsk.
– Ten lew to szpital, pytał Piotr Jacoń.
– Tak. Całe Uniwersyteckie Centrum Kliniczne w Gdańsku.
– A dlaczego lew, dopytywał dziennikarz.
– W naszym kraju środowisko medyczne jest bardzo hermetyczne. Kieruje się bardzo źle pojętą solidarnością. Tam są wielcy profesorowie, a ja jestem zwykłym pacjentem. Tam są ludzie, którzy obracają się w wielkim świecie a nie w świecie ciemności i zwykłego obywatela, który żyje jak każdy przeciętny człowiek, wyjaśniała Sylwia Skuza.
– To panią bolało? pytał Piotr Jacoń.
– Nie, ponieważ mam w sobie bardzo dużo odwagi. Ale te różnice wychodziły m.in. podczas przesłuchań w sądzie. Kiedy zeznawali lekarze, kierownicy obu klinik, w których byłam leczona. Czuło się, że oni są wielcy a ja to zwykły „szary” człowiek. Słyszałam np. z ust świadka tony awanturnicze, że nie „będę odpowiadać na pytania tej pani, bo jestem profesorem”.
Sylwia Skuza opowiadała, że zdecydowała się wytoczyć szpitalowi proces kiedy poczuła, że podeptano jej godność osobistą. – Byłam osamotniona w tej walce, bo moi bliscy bardzo się bali, że w tym kraju nie będzie lekarza, do którego będziemy mogli się udać.
W audycji opowiadała też o swojej pasji związanej z morzem, żeglowaniu, pracy na rzecz osób niepełnosprawnych w Fundacji Keja i swoich związkach z Gdynią.
Posłuchaj całej audycji: