Elżbieta Duńska-Krzesińska na igrzyskach olimpijskich startowała trzy razy. Zdobyła złoty medal w Melbourne i srebrny w Rzymie. Przy odrobicie szczęścia mogła być trzykrotną mistrzynią.
W 1952 roku, mając niespełna 18 lat, z wynikiem 5,65 m zajęła 12 miejsce. Odległość zmierzono do warkocza, który wyznaczył ostatni ślad. To było jakieś 60 cm od miejsca lądowania. Gdyby nie niefortunny zbieg okoliczności, licealistka z Elbląga, późniejsza absolwentka gdańskiej Akademii Medycznej, mogłaby wygrać – bo złota medalistka, Nowozelandka Y. Williams osiągnęła 6,24 m.
W 1956 roku w Melbourne wątpliwości nie było. „Złota Ela” zapracowała na swój efektowny przydomek, wyrównując swój rekord świata – 6,35 m – i zdobywając olimpijski laur.
W 1960 była wielką faworytką i prowadziła z wynikiem 6,27 m. Tymczasem w belkę nie mogła trafić Wiera Krepkina. Polka poradziła reprezentującej ZSRR Ukraince, by troszkę przesunęła rozbieg. Pomoc okazała się skuteczna. Krepkina skoczyła 6,37 m, a Złota Ela musiała zadowolić się srebrem. Obie panie były wszechstronnie uzdolnione. Krepkina z powodzeniem startowała w sztafecie sprinterskiej Związku Radzickiego, Duńska-Krzesińska była mistrzynią Polski także w skoku wzwyż, biegu na 80 m ppł i pięcioboju.
Kolejnemu odcinkowi wspomnień towarzyszyły tym większe emocje, że obaj bracia Machnikowscy mieli zaszczyt poznać wielką postać z dworu Królowej Sportu:
Włodzimierz Machnikowski/aKa





