Arka Gdynia przed piłkarskimi derbami Trójmiasta postanowiła pościgać się z Lechią Gdańsk o miano antydefensywy kolejki. Żółto-niebiescy popełniali fatalne błędy w meczu z GKS-em Katowice, zapraszając rywala do pola karnego jak strudzonego wędrowca do domu na Wigilię. Skończyło się wynikiem 4:1, choć mogło zdecydowanie gorzej dla zespołu znad morza.
Dawid Szwarga postawił na podobny skład, co w meczu z Pogonią, ponownie darząc zaufaniem napastnika Diego Percana, młodą rewelację początku sezonu Kamila Jakubczyka i Sebastiana Kerka na prawej pomocy. Wymienił tylko prawe ofensywne ogniwo – w miejsce Predenkiewicza od pierwszej minuty grał Tornike Gaprindashvili. Część tego zestawu nie zdała egzaminu, w szczególności Percan – nadal czekający na pierwszą bramkę w Ekstraklasie. Czekanie to jego znak firmowy – w Katowicach czekał tak efektywnie, że po 39 minutach Szwarga stracił cierpliwość, zamieniając go na innego Hiszpana – Edu Espiaua.
NIEFORTUNNIE W POLU KARNYM
Jeszcze przed tą roszadą GKS zdążył solidnie zapracować na trzy punkty, Arka zaś na notę ujemną w defensywie. Przy pierwszym golu wykazała się serią nieszczęśliwych zdarzeń: Kocyła zamiast do przodu główkował w kierunku bramki rywala, później zbyt delikatnie obchodził się z Marcinem Wasielewskim, który ściągnął na siebie uwagę większości defensorów, a potem podał do niepilnowanego Jędrycha – 1:0.
20 minut później powtórka z rozgrywki. Wrzut z autu GKS-u, z pozoru niewinna piłka na głowie Kocyły, jednak wybita wprost na nogę Czerwińskiego, który górnym podaniem do Zrelaka zupełnie zaskoczył defensywę Arki – 2:0.
Gdy po zmiany jeszcze przed przerwą sięgnął Dawid Szwarga, oczywiste było, jak bardzo nie podoba mu się nierealizowanie założeń przez własnych piłkarzy. Najbardziej podpadli Sidibe z Percanem, za tego drugiego wszedł Edu Espiau i był to dobry ruch, bo już chwilę później Hiszpan zdobył swój pierwszy gol w Ekstraklasie i to całkiem ładnej urody – głową po mierzonym, wycyzelowanym podaniu Dawida Abramowicza. Odrabianie strat zaczęło się efektownie, ale równie szybko się skończyło. Od tego momentu niewiele gdynianie mieli do powiedzenia. Tak, posiadali częściej piłkę i tak, dokonali kolejnych zmian, które niewiele wniosły.
DEFENSYWA BEZ ZDECYDOWANIA
A dwa kolejne gole dla Gieksy? Znowu z udziałem Arkowców. Przy dośrodkowaniu Galana i później dograniu Kowalczyka piłka zdążyła przelecieć nietknięta przez wszystkich piłkarzy Arki, by trafić do Zrelaka. Gdy temu dwa razy nie udało się jej wepchnąć do siatki, z pomocą przyszedł Klemenz, który wykorzystując niezdecydowanie defensywy, postawił na swoim, podwyższając na 3:1. Chwilę później dośrodkowanie na bliższy słupek, wydawałoby się, że musi tam być Marcjanik, może Celestine, oni w poprzednich meczach takie akcje przerywaliby w mgnieniu oka. Ale nie w Katowicach. Piłka bezpańsko spadła na głowę Klemenza i trzeba oddać 29-latkowi, że przymierzył bez zarzutu, nie dając żadnych szans Węglarzowi.
Arka przegrała więc zdecydowanie i po raz pierwszy pokazała dziurawą defensywę, pełną błędów, obciążoną bagażem goli. Pytanie kluczowe brzmi: czy coś posypało się na dłużej, czy może było to wypadek przy pracy, jednorazowy wyskok, po którym nadal będziemy mówić o dobrej organizacji w obronie? A może to błahy czynnik, np. uraz Kocyły z początku spotkania, jakkolwiek wpłynął na jego decyzje o wybijaniu tak, a nie inaczej piłki w pierwszych fragmentach? Dawid Szwarga spędzi na pewno nieco więcej czasu przy kwestionariuszach zawodników, wczytując się w relacje piłkarzy o samopoczuciu i ogólnym wrażeniu wyniesionym z Katowic.
Na antenie Radia Gdańsk w audycji „Z boisk i stadionów” mecz podsumowali Paweł Kątnik i Paweł Marszałkowski:
Paweł Kątnik





