Apogeum biegania w Polsce trwa, co widać na każdym kroku. Jedni lubią krótsze dystanse, a inni trochę dłuższe. Są jednak tacy, dla których nawet maraton to za mało – mowa oczywiście o ultarmaratończykach. Kilka lat temu cieszono się, że ludzie w ogóle zaczęli biegać. Dzisiaj to nikogo nie dziwi, a w dobie masowości szybkiego poruszania kończynami, coraz więcej biegaczy wybiera imprezy ultramartońskie.
Ultarmaratony są dłuższe od królewskiego dystansu (42 km i 195 m) i zdecydowanie bardziej wymagające. Biegi ultra mają to do siebie, że odbywają się w przepięknych okolicznościach przyrody, gdzie biegacz nie tylko rywalizuje ze swoimi słabościami, ale jest sam na sam z potęgą natury.
Najbardziej znanymi ultramaratonami w Polsce są m.in.: Bieg Rzeźnika (80 km w Bieszczadach), Sudecka Setka w Sudetach, Bieg 7 Dolin w Beskidzie Sądeckim (100 km), czy Bieg 7 Szczytów w Sudetach (240 km). To podczas takich biegów można zobaczyć jak przepiękne są polskie krajobrazy, a pokonując trasę przez wiele godzin, jeszcze bardziej uzależniamy się od takiego obcowania z naturą. Nic zatem dziwnego, że to właśnie Szczęśliwi biegają ultra – jak głosi tytuł książki, którą napisało biegowe małżeństwo, Magdalena i Krzysztof Dołęgowscy.
Jedną z najbardziej znanych gdańskich ultrasek jest Małgorzata Szydłowska, która mówi nam o tej niesamowitej pełni szczęścia, jakie daje wielokilometrowe bieganie.
Maciej Gach: Skąd u Ciebie wzięła się pasja biegania?
Małgorzata Szydłowska: Jestem typem, który nie usiedzi w jednym miejscu. Pasja do sportu jest we mnie od dziecka. Podobnie jak miłość do gór. Z samym bieganiem historia jest prosta – był 2010 rok, brat, który biegał już wtedy od lat, podrzucił mi pakiet startowy na dyszkę w Gdyni. Bez żadnego przygotowania po prostu ją pobiegłam. Podobno poszło mi całkiem dobrze. Swoją drogą to dystans 10 km już na samym początku nie był dla mnie wystarczający, gdyż chciałam więcej i więcej. Zresztą pamiętam, że już wtedy wiedziałam, że asfalt nie jest dla mnie. Po prostu nudzi mnie bieganie po mieście, dlatego bardzo szybko zwiałam do lasu, w góry. Od tamtego czasu właściwie nie pamiętam już dni, kiedy nie biegałam.
Kilkanaście dni temu ukończyłaś 50 edycję Harpagana na dystansie 100 km – to był Twój najdłuższy kilometraż jaki pokonałaś za jednym zamachem?
Nie, wcześniej ukończyłam już bieg na 127 km w Hiszpanii oraz dwukrotnie startowałam na dystansie 119 km.
Wprawdzie Harpagan nie jest ultramaratonem, ale spędzenie na trasie 24 godzin musi nieźle dawać w kość?
Myślę, że w tej sytuacji trudnością okazał się nie czas spędzony w terenie, a nawigowanie w nocy oraz dość trudne warunki pogodowe.
Jaki bieg ultramaratoński był Twoim debiutem?
Moim ultra-debiutem był Maraton Gór Stołowych u Piotra Hercoga w Pasterce. Byłam wtedy totalnie zielona i kiepsko przygotowana. Nigdy nie zapomnę około 600 schodów, które prowadziły do mety. To była pierwsza znacząca lekcja pokory.
Co Ciebie zainspirowało do podjęcia takiego wyzwania?
Właściwie to nie potrzebowałam żadnej szczególnej inspiracji. Wtedy bieganie stało się już moją pasją, zastąpiło mi jazdę konną, której bardzo brakowało mi w życiu, a uprawiałam ją 15 lat. Tak więc udało mi się połączyć to co kocham – góry oraz bieganie. I wyszło z tego bieganie ultra po górach.
Co mówisz ludziom, którzy dziwią się, że można biec 6 i więcej godzin bez przerwy?
Że ciało może znieść dużo więcej, niż nam się wydaje. Ciało może znieść właściwie wszystko. Jedyną barierą jest nasza głowa. Tak na marginesie, to dotychczas najdłużej zdarzyło mi się biec ponad 28 godzin. Czy się zmęczyłam?. Nie powiem, że nie.
Kiedy biegniesz tak przez 50 km, 60 km i itd… To o czym wtedy myślisz?
To pytanie, które słyszę najczęściej i po raz kolejny Was zapewne zdziwię, odpowiadając, że o niczym. Podczas biegu skupiam się na swoim ciele, słucham swojego organizmu, wyłączam się. To trudne do opisania, i dość specyficzne uczucie, ale musicie sami spróbować! No dobra, powiem w tajemnicy, że czasem myślę jeszcze, że zjadłabym arbuza albo żelki Haribo.
A bywało nieraz, że biegnąc, nagle sama zadawałaś sobie pytanie – dlaczego biegniesz?
Tak, zdarzyło mi się. To pytanie zazwyczaj pojawia się w momentach kryzysowych, kiedy ciało albo głowa zaczynają się buntować. Wtedy pada to słynne – ale po co? Po co się męczę, przecież mogłabym teraz leżeć na kanapie i oglądać telewizję. Po co? Bo mogę. Bo to kocham. Bo daje mi to radość. Bo biegnąc po górach i odnajduję prawdziwą siebie.
Wielu ultramaratończyków kocha góry i widać, że u Ciebie jest podobnie?
Jak już wspomniałam wcześniej, miłość do gór jest we mnie od zawsze. Właściwie jest ona nawet silniejsza, niż miłość do biegania. Moje mieszkanie nad morzem jest jakimś błędem Matrixa. Nie potrafię nawet pływać wpław.
Wiele osób jest ciekawych, jak wyglądają Twoje treningi.
Wiążę sznurówki, napełniam bukłak albo chwytam bidon w dłoń i biegnę w las. To czy trening trwa godzinę, dwie czy cztery, zależy od mojego samopoczucia oraz czasu, jaki mogę na niego poświęcić. Nie jestem zawodowym biegaczem i nigdy nim nie będę. Bieganie to moje hobby, dlatego nie mam tak naprawdę planu treningowego. Przerażają mnie te wszystkie cyferki i międzyczasy. Myślę, że gdybym zaczęła się na ich skupiać, bieganie przestałoby sprawiać mi tak wielką radość.
Na świecie jest wielu wspaniałych ultramaratończyków. Jest ktoś dla Ciebie wzorem, kogo bardzo podziwiasz?
Zdecydowanie Marco Olmo (legenda biegów ultra. Biegać zaczął, gdy miał 27 lat. Był rolnikiem, kierowcą ciężarówki, robotnikiem w cementowni, a przez 20 lat pracował w kamieniołomie leżącym na terenie należącym do jego rodziny. Jego dom został sprzedany i zburzony w czasie wydobycia kamienia. Bieganie stało się jego wielką pasją. W wieku prawie 60 lat dwukrotnie triumfował w Ultra Trail du Mont Blanc, który jest najcięższym biegiem na świecie. Marco 167 km dookoła najwyższego szczytu Europy pokonał w niewiele ponad 20 godzin. Mimo 70-tki na karku, wygrywa z biegaczami młodszymi nawet o 40 lat…) Genialny człowiek, wspaniały biegacz. Szczerze podziwiam.
A największy sukces, jaki dotychczas osiągnęłaś?
TDS, czyli Ultra-Trail du Mont-Blanc na dystansie 119 km, który zaliczyłam w ubiegłym roku i zajęłam 12 miejsce wśród kobiet.
Najbliższe plany biegowe?
Planów jeszcze nie mam. Jestem w trakcie roztrenowania, także wkrótce będzie czas na to, aby spokojnie pomyśleć o kolejnym sezonie.
Masz marzenia biegowe, które chciałabyś spełnić?
Nie mogę powiedzieć, bo się nie spełnią!
Jakbyś zachęciła inne osoby, aby pokonywały swoje bariery i nie bały się stawiać sobie wyzwań?
Mówi się, że prawdziwe życie zaczyna się poza strefą komfortu. To prawda. Dlatego nie bójcie się jej przekroczyć. Nie bójcie się ryzyka. Nie bójcie się bólu. Nie bójcie się spełniać marzeń. Naprawdę warto!
Rozmawiał Maciej Gach
Fot. archiwum prywatne Małgorzaty Szydłowskiej.