Ariel Zieliński z Elbląga od 8 lat pracuje w organizacjach humanitarnych, aktualnie dla Lekarzy bez granic. Jest przykładem na to, że pasję można doskonale łączyć z pracą. Nawet bardzo trudną i stresującą. Zaczynał jako doktorant na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. Szybko się jednak rozczarował i stwierdził, że kariera akademicka nie jest dla niego.
EDUKUJE MŁODSZYCH
CZASAMI JEST NIEBEZPIECZNIE
Żonę Justynę poznał w pracy. Podczas zagranicznych misji zajmują się koordynowaniem pomocy. 40-latek przyznaje, że czasami jest niebezpiecznie. – W Sudanie Południowym jedliśmy z kierowcą sporą porcję ryżu z fasolą. Dang zjadł porcję bardzo szybko. Wciągnął spory talerz dosłownie w pół minuty. Byłem zaskoczony, nawet zażartowałem, że jest bardzo szybki. Na co on odpowiedział, że zawszy je szybko, by zdążyć nim ktoś go zabije – opowiada Ariel.
TRZEBA UWAŻAĆ NA ZWYCZAJE
Na misjach organizacji humanitarnych trzeba bardzo uważać, by nie zrazić do siebie tubylców. Czasami wartości i kultura europejska są nie do pogodzenia. – Pamiętam sytuację kobiety, która rodziła dziecko. Była obrzezana i zaszyta. Po porodzie, mimo protestów ginekologa, kazała się z powrotem zaszyć – opowiada nie kryjąc emocji żona Ariela – Justyna. Gdyby pracownicy humanitarni próbowali zmieniać swoim podopiecznym światopogląd, stracili by u nich autorytet. Justyna dodaje, że w pamięci utkwiła jej sytuacja, w której pierwszy raz była świadkiem śmierci niemowlaka. Potem dowiedziała się, że w Pakistanie zdarza się to codziennie i nikt specjalnie się tym nie przejmuje.