Zanim przejedzie przez tory, musi zadzwonić na dworzec. Później samodzielnie otwiera otwiera kłódkę i podnosi rogatki. To jedyny sposób, aby przedostać się ciągnikiem przez przejazd kolejowy położony nieopodal domu Pawła Wolffa. Jak to się stało, że budynek znalazł się w takim położeniu? Okazuje się, że to pokłosie wiejskiego konfliktu.
Normalna droga prowadząca do gospodarstwa państwa Wolff należy do kilku podmiotów i żaden nie kwapi się ani do jej remontu, ani do jej sprzedaży. Można z niej korzystać, ale tylko za zgodą sąsiadów i tylko jadąc małym pojazdem.
ROBIĘ ZA DRÓŻNIKA
Kiedy pan Paweł, który jest rolnikiem, chce przewieźć coś ciągnikiem, zostaje mu wcielenie się w rolę dróżnika. – Najpierw dzwonię na dworzec w Swarożynie sprawdzić, czy nie jedzie żaden pociąg. Przejazd jest na łuku, więc nie widać czy coś nadjeżdża z daleka. Potem otwieram kłódki, podnoszę rogatki i przejeżdżam. To nie koniec, jako że przejazd jest udostępniony tylko dla mnie, to muszę go zaraz zamknąć i upewnić się, że nikt niepowołany nie podniesie szlabanu. Gdyby tak się stało, pociąg od razu staje, a do mnie idzie pismo z karą – opowiada Paweł Wolff.
SĄSIEDZKI KONFLIKT
Czemu gospodarstwo pana Pawła ma takie niefortunne położenie? Wójt gminy Tczew, Roman Rezmerowski mówi, że robił co mógł, żeby ustanowić inny dojazd do domu rolnika, ale na drodze stanął sąsiedzki konflikt. – Mój plan zakładał ustanowienie służebności na prywatnej drodze przez las, która częściowo należy do kuzyna gospodarza. Z tego, co wiem, to zaczął on protestować. A kiedy w grę wchodzą niesnaski rodzinne, to moje kompetencje jako wójta w tym momencie się kończą. W tej chwili trudno mi znaleźć inne rozwiązanie – tłumaczy Rezmerowski.
Przez to wszystko droga alternatywna przez las co prawda istnieje, ale obłożona jest zakazami ruchu, bo to teren prywatny, stąd każdy przejazd jest tu na własną odpowiedzialność.
KOMPLIKACJE
Jedynego możliwy przejazdu przez tory dla rolniczego ciągnika jest sporym wyzwaniem, bo stare rogatki często odmawiają posłuszeństwa. – Bywało już tak, że po prostu zamykały się, gdy pojazd stał na samym środku przejazdu – opowiada Paweł Wolff.
W styczniu doszło do jeszcze poważniejszej sytuacji. – Pojawił się ogień w kotłowni naszego domu. Zadzwoniliśmy po straż, która chciała dojechać do nas nie przez tory, a przez las. Przejazd był tak wąski, że ich pojazd się zaklinował. Na szczęście udało się wszystko ugasić, ale gdyby była normalna droga, to nie byłoby takiego strachu – dodaje rolnik ze Śliwin.
Maciej Bąk/amo