Nie ma porozumienia między pracownikami Opery Bałtyckiej a Urzędem Marszałkowskim. Środowe rozmowy nie przyniosły rezultatu. Związkowcy nie wykluczają głodówki.
Domagają się przede wszystkim podwyżki o 200 złotych brutto od stycznia, co obiecał im odchodzący dyrektor opery. Urząd nie zgodził się jednak na wyższe pensje kosztem zmniejszenia liczby przedstawień.
TORT DO PODZIELENIA
Dyrektor Departamentu Kultury Władysław Zawistowski wyjaśniał po spotkaniu, że niczego pracownikom nie mogli obiecać. – Spotkaliśmy się z przedstawicielami wszystkich czterech związków zawodowych w Operze Bałtyckiej. Musieliśmy im wyjaśnić, że mówimy o pewnym torcie do podzielenia. Możemy rozmawiać o innym podziale środków, ale trzeba uwzględnić w tym głos nowego dyrektora, który od września obejmie stanowisko. Jego koncepcja odbiega od modelu teatru operowego, który teraz funkcjonuje – tłumaczył.
DWIE WIZJE
Jak dodał Zawistowski, istnieją zupełnie dwie różne wizje teatru. – Z tego wynikają różne konsekwencje, bo budżet instytucji zależy od tego, jak dużo ona gra. Wtedy zwiększają się wpływy własne. Gdyby przyjąć proponowane przez obecną dyrekcję rozwiązania, wpływ z przedstawień wyniósłby parę procent. Musimy o tym wszystkim rozmawiać kompleksowo. To nie jest wyłącznie kwestia tego, czy marszałek chce dać podwyżki czy nie. Dzisiaj do żadnego porozumienia nie doszło, bo nie mogło dojść. To jest też kwestia uzgodnień między samymi związkowcami. Mam poczucie, że związki nie mają jednej wizji. My złożyliśmy pewną propozycję – zgoda na podwyżkę 200 złotych, pod warunkiem reformy systemu wynagrodzeń – mówił.
TRZEBA WSZYSTKO POLICZYĆ
W operze obowiązuje norma zero. W wielu teatrach są normy od jeden do cztery. – Czyli na przykład muzycy muszą zagrać cztery spektakle w miesiącu w ramach pensji podstawowej, żeby dostać pieniądze za dodatkowe przedstawienia. Ale my niczego nie narzucamy, bo to nowy dyrektor Warcisław Kunc musi zadecydować, jaką formę przyjmie. Według naszych wstępnych szacunków, część załogi może na tej pozornej podwyżce stracić. Bo oni dostaną 200 złotych więcej do pensji, ale stracą stawki za przedstawienia, bo byłoby ich po prostu mniej. Tak zakładał plan odchodzącego dyrektora Marka Weissa. Trzeba to wszystko policzyć – mówił.
SKOŃCZYŁO SIĘ NA NICZYM
Związkowcy z Solidarności mówią, że spotkanie zakończyło się na niczym. – Nie dowiedzieliśmy się niczego nowego. Tak jest od lat. Nam chodzi o podwyżkę, a nie przerzucenie pieniędzy z jednej kupki na drugą. Co z tego, że dostaniemy więcej do pensji podstawowej, jak nie dostaniemy dodatkowych pieniędzy za dwa czy cztery przedstawienia. Musimy się nad tym zastanowić – mówi pracownik techniczny opery Adam Jałoszyński.
Według związkowców podwyżki powinien załatwić odchodzący dyrektor, bo on to obiecał. – Od 2014 roku mamy spór zbiorowy z dyrekcją, w którym domagamy się podwyżki o 30 procent. Dziś nie usłyszeliśmy żadnego konkretu, pracownicy urzędu nie wyciągnęli do nas ręki. Jeżeli do poniedziałku nie będzie konkretów, to zaczniemy protest głodowy w operze – mówi Krzysztof Rzeszutek z Solidarności.
Przedstawiciele trzech innych związków zawodowych nie skomentowali dzisiejszych rozmów. Marszałek województwa ma się spotkać w sprawie podwyżek z obecnym dyrektorem opery Markiem Wiessem oraz jej nowym szefem Warcisławem Kuncem.
Joanna Stankiewicz/mar