– Sportowiec, który jest aptekarzem? To niezbyt dobre skojarzenie – żartuje Michał Marcinkowski, który wrócił właśnie z Japonii, gdzie zwyciężył w prestiżowym turnieju International Karate Friendship 2016.
Piotr Puchalski: Zdobyłeś złoty medal, wygrywając turniej International Karate Friendship 2016. Jak wspominasz pobyt w kolebce karate?
Michał Marcinkowski: Zachowując aptekarską dokładność, muszę powiedzieć, że zwyciężyłem w International Senior Karate Championships 2016, imprezie towarzyszącej wagowym mistrzostwom świata karate kobiet. Całe przedsięwzięcie nosiło nazwę International Karate Friendship 2016. Turniej odbywał się w Tokyo Metropolitan Gymnasium, arenie umiejscowionej w tokijskim okręgu (dzielnicy) Shibuya i zbudowanej z myślą o Mistrzostwach Świata w Zapasach w 1954 r. Na tym obiekcie rozgrywano także zawody w gimnastyce sportowej podczas Letnich Igrzysk Olimpijskich w roku 1964. Proszę mi wierzyć, ta hala robi wrażenie, szczególnie, gdy jest wypełniona publicznością. W środku rozłożono aż 10 mat, na których toczyły się walki w poszczególnych kategoriach wagowych i wiekowych. Przy tym warto podkreślić poziom organizacyjny zawodów. Japończycy zadbali o wszystkie szczegóły. Nie odnotowałem żadnego potknięcia. Każdy z zawodników był pilnowany przez ludzi z obsługi, informowany o swoim starcie, prowadzony na właściwe miejsce. Zdziwiło mnie jedynie to, że przed startem trzeba było udać się do osobnego boksu, z którego wychodziło się potem na matę. To było nowe doświadczenie, bo zazwyczaj te ostatnie chwile przed walką spędza się z trenerem lub sekundantem.
Było ciężko? Opowiedz nam o swojej drodze na szczyt.
Było bardzo ciężko. I to nie tylko z uwagi na poziom sportowy zawodników. Japończycy inaczej podchodzą do karate. Zmierzenie się z Japończykiem na japońskiej ziemi, przed japońską publicznością i bycie przy tym ocenianym przez japońskich sędziów to już wyzwanie samo w sobie. Czułem tę presję. Wiedziałem, że nie mogę liczyć na wskazanie, tylko muszę zdobywać punkty. W pierwszej walce zdobyłem ippon (w Karate Kyokushin ippon, czyli pełen punkt, zdobywa się za spowodowanie nokdaunu trwającego dłużej niż 3 sekundy – przyp. red.), trafiając Japończyka techniką mawashi-geri jodan (kopnięciem okrężnym w głowę – przyp. red.) już w pierwszych sekundach starcia. To nie była szczególnie szybka technika, ale udało mi się wejść w tempo. W drugim starciu ponownie pokonałem zawodnika z Japonii. Zaskoczyłem go techniką ushiro-geri (kopnięciem w tył wykonywanym po obrocie – przyp. red.) w wątrobę, a następnie wykonałem akcję ręką, dzięki której zdobyłem wazari (wazari, czyli pół punktu, przyznaje się za spowodowanie nokdaunu trwającego krócej niż 3 sekundy – przyp. red.). Walce finałowej, którą toczyłem z Rosjaninem, towarzyszyły wielkie emocje. Inni Polacy odpadli z turnieju wcześniej i cała ekipa skupiła się na dopingu. Tego starcia nie wygrałem dzięki finezyjnym technikom. To była typowa dla Kyokushin twarda i męska rozgrywka, o wyniku której zadecydowały wymiany ciosów. Trafiałem częściej i dlatego wszyscy sędziowie wskazali na mnie.
Wystartowałeś po 10-letniej przerwie, przed którą zdobyłeś tytuł mistrza Polski oraz puchar Polski. Nie bałeś się rozczarowania i tego, że rozwiejesz własną legendę?
Czułem się niespełniony z uwagi na brak sukcesów na arenie międzynarodowej. Myśl o tym, że chce znowu stanąć na macie, zaświtała w mojej głowie w listopadzie, podczas 11 Mistrzostw Świata Open Karate Kyokushin w Tokio. Tam zrozumiałem, że 37-letni mężczyzna jest w stanie walczyć i wygrywać. To mnie zainspirowało. Postanowiłem od razu rzucić się na głęboką wodę i dlatego wybrałem turniej międzynarodowy.
Jak wyglądały przygotowania do tego występu?
Przygotowania do startu rozpocząłem od razu po powrocie do Polski. Wcześniej także trenowałem, ale nie był to trening ukierunkowany pod kątem zawodów. Zacząłem szukać sparingpartnerów, jeździłem na treningi do Olsztyna, Malborka, Nałęczowa, Warszawy. Potem wystartowałem mistrzostwach makroregionu, zdobywając złote medale w kategorii seniorów do 70 kg oraz w kategorii wiekowej masters (dla zawodników, którzy ukończyli 35 rok życia – przyp. red.) powyżej 85 kg. Chciałbym, jeśli mogę, podziękować trenerowi polskiej kadry narodowej Sylwestrowi Sypieniowi, który udzielił mi wielu cennych rad oraz człowiekowi, który ukształtował mnie jako karatekę, Zdzisławowi Niedźwiedziowi z Gdyńskiego Klubu Sportowego „Kyokushin”, moim uczniom, ćwiczącym razem zemną w Pomorskim Klubie Karate Kyokushin, a także sponsorowi, firmie NEUCA S.A. Dużym wsparciem byli dla mnie wieloletni koledzy i sparingpartnerzy, Piotr Tomszewski i Robert Piskulski oraz moja 9-letnia córka, dla której jestem i ojcem, i trenerem. Przed wyjazdem obiecałem jej, że do Japonii jadę po zwycięstwo i że interesuje mnie tylko pierwsze miejsce. Później nie mogłem już złamać danego słowa. Jej wiara we mnie dodała mi skrzydeł.
Udaje ci się łączyć prace zawodową, życie rodzinne i wyczynowy sport. Masz jakieś rady dla tych, którzy są głodni sukcesów i chcą osiągnąć podobne wyniki?
Właściwie nie wiem, co powiedzieć. Ludzie imają się różnych zajęć. Ja jestem kierownikiem apteki w Redzie, konsultantem do spraw farmacji aptecznej na województwo pomorskie, członkiem Gdańskiej Okręgowej Rady Aptekarskiej i po godzinach trenerem karate. Dla chcącego nic trudnego. Najważniejsze to mieć marzenia, być wytrwałym w tym, co się robi i umieć przejść momenty załamania, które przytrafiają się każdemu. To zawsze wpajał mi sensei Niedźwiedź. Ostatni sukces umocnił mnie w tym przekonaniu. W latach 90., kiedy rozpoczynałem treningi, nie spodziewałem się tego, że kiedyś japońscy kibice w Tokio będą sobie robili zdjęcia ze mną ubranym w dres reprezentacji Polski. Byłem dumny, że jestem Polakiem.
Masz jakieś dalsze plany związane z udziałem w zawodach, czy postanowiłeś zejść ze sceny niepokonanym?
Z uwagi na to, że wygrałem turniej w Japonii, zaproszono mnie na zgrupowanie kadry narodowej, które odbędzie się w długi majowy weekend w Centralnym Ośrodku Sportu – Ośrodku Przygotowań Olimpijskich w Zakopanem. Rozpocznę tym samym przygotowania do Mistrzostw Europy, które zostaną rozegrane w Warnie w Bułgarii. Spodziewam się tam ciężkich bojów, które stoczę w kategorii do 85 kg. Mam aż 15 kg niedowagi, czyli spotkam się z teoretycznie dużo silniejszymi rywalami. Zamierzam jednak pokazać się z jak najlepszej strony. Poza tym zabieram na zgrupowanie moją córkę. Pewnie znowu obiecam jej złoto.
Piotr Puchalski