Kiedyś, żeby zostać rybakiem trzeba było dobrze się uczyć, bo limit miejsc był ograniczony. W pierwszej kolejności wchodzili synowie i zięciowie rybaków. – Ja byłem synem rybaka. Mój ojciec był dobrym rybakiem. To były piękne złote lata. Niektórzy szli na studia i później wracali. To robota bardzo ciężka, wymagająca siły charakteru – opowiada Ryszard Madej – żywa legenda Kątów Rybackich.
– To piękny zawód, choć w chwilach sztormowych brakowało zadaszenia. Inne zawody mają dach nad głową. My określaliśmy się jako kaczki nad wodą – dodaje z uśmiechem.
– Człowiek wcześniej wiedział, że będzie rybakiem. Przyszła pora, że doktor powiedział ojcu: albo rybołówstwo albo dłuższe życie. Tato wybrał to drugie. Objąłem jego miejsce. Miałem wtedy koło 20 lat. Piękna sprawa. Przestrzeń, woda, słońce. Chociaż rybołówstwo to praca dla twardzieli.
– Najbardziej zmieniła się wioska, postawiono na turystykę, wszystko się rozwija. To jedna z najpiękniejszych miejscowości tutaj. Jestem zakochany w Kątach Rybackich – mówi Ryszard Madej.
W pracy rybaka zdarzają się też gorsze dni. – Kiedyś na środku Zalewu trafiliśmy na sztorm. Byliśmy bezradni. Wody pełno, odebrało nam oddech. Na szczęście szwagier wpadł na pomysł, żeby obrócić się bokiem do fali. Zaczął wylewać wodę i się udało. To była straszna przygoda. Nie życzę tego nikomu – opowiada rybak.