Hillary Clinton kontra Donald Trump, czyli kto wygra wybory w USA [WYWIAD]

Początkowo szala przechylała się na stronę Hillary Clinton, ale e-maile z niestrzeżonego serwera bardzo jej zaszkodziły. Inwestorzy obawiają natomiast populisty, jakim jest Donald Trump. Kto wygra wybory prezydenckie w USA? Na to pytanie stara się odpowiedzieć gość audycji Jak działa świat, amerykanista prof. Andrzej Ceynowa. Wojciech Suleciński: Miesiąc temu wydawało się, że Hillary Clinton na pewno wygra wybory. Na kilkadziesiąt godzin przed głosowaniem tej pewności nie ma. Prawda, panie profesorze?

Prof. Andrzej Ceynowa: Szala zaczęła się przechylać na stronę Clinton, kiedy na jaw wyszły nieprzyjemne sprawy obyczajowe związane z Donaldem Trumpem. Ale potem światło dzienne ujrzały sprawy prawne związane z Clinton. E-maile z niestrzeżonego serwera bardzo jej zaszkodziły. W tej chwili Amerykanie, którzy od początku uważali, że oboje kandydaci są dla nich nie do przyjęcia, stanęli przed wyborem, kogo chcą mieć, czy populistę, który obiecuje wielką zmianę, czy mniejsze zło w postaci znanego polityka, który jednak nie zapowiada, że coś wielkiego miałby w polityce amerykańskiej zmienić.

Wielka zmiana albo zupełny brak zmian? Hillary Clinton jawi się przy tym jako przedstawicielka establishmentu.

To jest kobieta, która w Białym Domu rezydowała przez parę lat – co prawda przy mężu. Przy tym wiele osób uważało, że wówczas to ona nosiła spodnie, a nie Bill Clinton.

Wydawało się kiedyś, że Hillary Clinton jako pierwsza przeforsuje ubezpieczenia zdrowotne. Potem, żeby uratować prezydenturę swojego męża, musiała się z tego projektu wycofać.

To było dla niej bolesne. To był projekt, który traktowała priorytetowo. Miał on przynieść największa poprawę życia dla klas niższej i niższej-średniej.

Czy w tej chwili Clinton przestała być faworytem? Patrzę na notowania indeksów cen akcji na Wall Street w minionym tygodniu i zdaje się, że inwestorzy stawiają już na zwycięstwo Donalda Trumpa. Wszystko spada.

To człowiek, który wielokrotnie bankrutował, stracił dziesiątki, a może i setki milionów dolarów, nie płacił podatków i który na dodatek jest z tego dumny. Można też dodać, że jest to człowiek zatrudniający na czarno dużą ilość Meksykanów, którymi pogardza. Zatem nie jest on najlepszą wizytówką dla Ameryki. Biznesmeni zaczynają się bać, że mogą mieć prezydenta, który będzie całkowicie nieprzewidywalny. Przewaga Clinton jest mała. Ja bym sobie jednak życzył, żeby to ona wygrała. Tak byłoby lepiej dla nas.

Przypomnę, że trzeba zdobyć 270 głosów elektorskich. Pewnym paradoksem jest to, że z uwagi na obowiązujący system, te wybory rozstrzygają się w kilku stanach. Czy tym razem będzie podobnie?

Tym razem na Florydzie jest znacząca przewaga wynosząca aż cały jeden procent. Przypominam, że w wyborach w 2000 roku chodziło o 40 tys. głosów, czyli była to granica promila. W tej chwili ta przewaga jest większa, ale chciałem przypomnieć, że błąd w badaniach statystycznych w USA w każdym przypadku wynosi co najmniej 3.5 proc. Także to, trochę wróżenie z fusów i naprawdę nikt nic nie wie.

Mam przy tym wrażenie, że nie tylko w  Europie rozlał się populizm, jest on też obecny w Ameryce, szczególnie w Teksasie, który stara się przewodzić tym ludziom, którzy są przeciwni establishmentowi federalnemu. Niechęć do emigrantów, niechęć do establishmentu, niechęć do ludzi wykształconych, którzy są uważani za tych, którzy nie mówią prawdy, jest bardzo silna.

Po kryzysie Stany Zjednoczone nie odtworzyły modelu gospodarczego, który pozwalałby każdemu na spełnienie amerykańskiego snu. Zdaje się, że model życia się zmienił. Wielu ludzi rodzi się w biednych rodzinach i już w tej biedzie pozostaje.

Wydaje mi się, że jest jeszcze gorzej. Dochody klasy średniej, liczone w dolarach stałych, są mniejsze niż 20 lat temu. Dotychczas nigdy nie miało miejsca takie zjawisko, żeby wraz z rozwojem gospodarki, dochody klasy średniej spadały. Ludzi bardzo ubodło to, że kiedy bankrutowały banki i firmy ubezpieczeniowe, ich prezesi, którzy doprowadzili do kryzysu, odchodzili na emeryturę, zabierając kilkanaście milionów dolarów premii. To są nowe doświadczenia dla Amerykanów. Rzeczy, na które oni się nie chcą zgodzić. Mają nadzieję, że jeśli ktoś im obieca, iż będzie lepiej, to faktycznie będzie lepiej.

Czy wynik poznamy następnego dnia po wyborach, czy znowu będziemy czekali na rozstrzygnięcie?

System wyborów w USA jest bardzo skomplikowany. Reprezentanci muszą reprezentować poszczególne stany, stojąc po stronie tej partii, która w danym stanie zdobyła największa liczbę głosów. Nie są oni jednak zmuszeni do reprezentowania w sposób absolutny. Mogą swoje głosy przerzucić na innego kandydata. Obawiam się, że będziemy musieli przynajmniej ten jeden dzień poczekać. Kilkukrotnie już się zdarzyło tak, że głosów oddanych w wyborach bezpośrednich, czyli głosów elektorów, ktoś mógł dostać więcej, ale ze względu na specyficzną matematykę przegrywał, bo głosów elektorskich miał mniej, a niektórzy elektorzy przechodzili z jednego obozu do drugiego i wtedy już niczego nie można było zrobić.

Przypomnę, że popularność Donalda Trumpa w dużej części środowisk jego własnej partii nie jest wysoka. To jego może spotkać taka sytuacja.

Tak, już tylu republikanów się go wyparło, że ja bym był na jego miejscu bardzo zaniepokojony. To nie jest tak jak w Europie, że oddane głosy od razu, w sposób bezpośredni, pokazują, kto wygrał wybory. W audycji Jak działa świat Wojciech Suleciński rozmawiał także z posłem Nowoczesnej Grzegorzem Furgo oraz prezesem fundacji Res Publica Wojciechem Przybylskim. Tematami były wybory prezydenckie w USA, a także przemiany zachodzące w Europie i w ich kontekście sens istnienia Unii Europejskiej.

puch

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj