Amerykanie wybierają prezydenta. O urząd ubiegają się kandydatka demokratów Hillary Clinton i kandydat republikanów Donald Trump. Marek Wąsiński z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych wyjaśnia, że system wyborczy Stanów pozwala na to, żeby każdy kandydat zbudował sobie ścieżkę, która pomoże mu wygrać wybory. – Mogliśmy to obserwować w ostatnich dniach kampanii w ramach tego, jak kandydaci wybierali stany, do których jeździli i do których wysyłali najwięcej wsparcia w postaci prominentnych osób z partii lub celebrytów, którzy mieli udzielać wsparcia konkretnemu kandydatowi – mówi ekspert.
ZWYCIĘZCA BIERZE WSZYSTKO
O wyniku decydują zarówno głosy wyborców jak i kolegium elektorów. Według zasady, że „zwycięzca bierze wszystko”, kandydat, który wygra w danym stanie, zgarnia całą pulę głosów. Kluczowe znaczenie dla wyniku mają tak zwane wahające się stany, czyli takie, w których może wygrać zarówno kandydat demokratów jak i republikanów.
Jak mówi Marek Wąsiński, system wyborczy w Stanach w mniejszym stopniu odzwierciedla nastroje społeczne. Zdaniem eksperta może się zdarzyć sytuacja taka jak w 2000 roku, kiedy rywalizowali ze sobą George W. Bush i Al Gore. Wtedy Al Gore zdobył więcej głosów bezpośrednich od wyborców, ale wybory przegrał, bo więcej głosów elektorskich miał George W. Bush.
„EMOCJE SPOŁECZNE ODZWIERCIEDLA KAMPANIA WYBORCZA”
– Wydaje się taka sytuacja nawet prawdopodobna w tym roku, kiedy Hillary Clinton może zdobyć więcej głosów bezpośrednio od wyborców, a Donald Trump może zbudować sobie ścieżkę w tych stanach, gdzie poparcie rozkłada się po równo i przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę – mówi ekspert.
Zdaniem Marka Wąsińskiego emocje społeczne odzwierciedla kampania wyborcza.
Wyniki głosowania poznamy w środę rano.
IAR/puch