Krzysztof Jackowski, jasnowidz z Człuchowa był gościem kolejnego odcinka audycji Tomasza Gawińskiego Pitawal Radia Gdańsk. Ostatnio jasnowidz wrócił do sprawy zaginionej Iwony Wieczorek. W gdańskim parku, niedaleko miejsca, w którym ostatni raz widziano kobietę, odnalazł fragment spódnicy przypominający tą, którą miała na sobie zaginiona. Krzysztof Jackowski od ponad 20 lat współpracuje z policją. Pomógł w odnalezieniu ponad 700 osób i w rozwiązaniu ponad tysiąca innych przypadków, takich jak odnalezienie dzieł sztuki, zwierząt, czy też zagubionych dokumentów.
Tomasz Gawiński: Chciałbym rozpocząć naszą rozmowę od niedawnego odnalezienia przez Pana na plaży w Jelitkowie spódniczki, która Pana zdaniem mogła należeć do Iwony Wieczorek. Pańskim zdaniem jest to część ubrania zaginionej trzy lata temu dziewiętnastolatki?
Krzysztof Jackowski: Trudno mi powiedzieć. Na pewno stwierdzi to policja. Ważne, że to trzeba sprawdzić. Materiał spódnicy, którą znalazłem, podobnie jak spódnica zaginionej, był koloru granatowego. Wiem również od mamy zaginionej, że spódniczka była firmy Reserved, a na spódnicy, którą znalazłem też była metka firmy Reserved.
TG: Pan to miejsce wybrał po kolejnej interwencji mamy, czy Pana myśl wcześniej powędrowała w tym kierunku?
KJ: Moje zainteresowanie tym miejscem to był pewnego rodzaju podstęp Dziennika Bałtyckiego, konkretnie pana redaktora Tadeusza Woźniaka, który przywiózł do mnie zdjęcie jakiejś młodej dziewczyny. Na zdjęciu ona stała pod jakimś pomnikiem. Redaktor pyta mnie, co o niej mogę powiedzieć. Uważam, że ta osoba nie żyje. Coś jej się stało, jest zamordowana. Najpierw była na jakiejś dyskotece. W około niej jest dużo ludzi. Później przyszła mi do głowy ulica Morska. Następnie Tadeusz Woźniak zadał mi pytanie: Czy wiesz, o kim mówisz? Odpowiedziałem, że nie. Odpowiada mi, że to jest młoda Iwona Wieczorek. Na tę wiadomość podszedłem biegiem do komputera, wpisałem nazwę ulicy Morskiej. Okazało się, że ulica Morska znajduje się w Jelitkowie, około pięciuset metrów od miejsca, w którym Iwona szła pamiętnego dnia. Niedaleko wejścia do Parku Jelitkowskiego, poprzeczną ulicą jest ulica Bałtycka, niedaleko Restauracji Parkowej. Byłem w szoku.
TG: Wcześniej sugerował Pan, że zwłoki Iwony mogą znajdować się jednak w rejonie działek w Sopocie…
KJ: Moje sugestie w wielu sprawach doprowadziły do konkretnych wyników. W sprawie Iwony Wieczorek jestem, podobnie jak policja, prokuratura, prywatni detektywi, media, niestety zdezorientowany. Im dłużej o tej sprawie się myśli, tym bardziej jesteśmy zdezorientowani. Nie mam zdania na temat Iwony Wieczorek, co jest dla mnie wstydliwe jako dla jasnowidza. Ponieważ jeśli jestem jasnowidzem, powinienem takie zdanie mieć. Sprawa Iwony Wieczorek ma głębsze dno. Zasugerowanie się panem z ręcznikiem na ramieniu mogło pokrzyżować trop. Wszyscy obserwatorzy sprawy mogli stracić obiektywizm i spojrzenie na inne możliwości, które się wydarzyły. Jedną możliwością było to, że Iwona po sprzeczce mogła dojść do swojego osiedla i wówczas ktoś tam na nią czekał. Mógł być to ktoś, kogo zaniepokoiło nagłe wyjście Iwony z zabawy. Ciągnęło mnie wtedy na działki ogrodowe. Był swego czasu, trzy lata temu program Interwencja, w którym doszło do mojej konfrontacji z chłopakiem Iwony Wieczorek. Sama wymiana zdań była nieprzyjemna. W czasie konfrontacji dało się zauważyć bardzo dziwne zachowanie kolegi Iwony. W programie uczestniczyły oprócz chłopaka Iwony i kolegi chłopaka, jeszcze dwie dziewczyny. Kolega w którymś momencie miał do mnie pretensje, że ja w ogóle zadaję chłopakowi Iwony jakieś pytania. Moje pytania nie były niczym złym. Zaskoczyło mnie to, ponieważ wyglądało to tak, jakby kolega chłopaka pilnował tego, co mówi chłopak Iwony. Myślę, że jeżeli Iwona Wieczorek nie żyje, a tak podejrzewam, to jej śmierć nie jest przypadkowa. Trzy lata temu byłem na pasażu jelitkowskim i wtedy mżyło. Była to ciepła noc tego samego lata, w którym ona zaginęła. Byłem tam do trzeciej nad ranem. Na deptaku była pełno ludzi, co chwila ktoś przychodził, ciężko byłoby kogoś napaść, zgwałcić i porzucić zwłoki.
TG: Czy ma Pan więcej przyjaciół,czy wrogów?
KJ: Mam garstkę przyjaciół, wrogów mam chyba więcej. Wydaje mi się, że udokumentowanie wielu spraw, które wykonałem powoduje, że ludzie tak zwani racjonalni, nie wiedzą w jaki sposób mnie podejść. Próbują mnie albo opluć, jak to niestety robi Gazeta Wyborcza, gdzie w artykule ,,Jasno widać, że to ściema”, w którym redaktor popłynął bardzo mocno w górę. Nie dziwię się ludziom, którzy nie rozumieją tego zjawiska, bo i po co mają rozumieć, skoro nie mieli styczności z tym zjawiskiem i być może w ogóle się nad nim nie zastanawiają.
TG: Rozumie Pan zjawisko jasnowidzenia?
KJ: Pan jest, jak większość ludzi, racjonalistą. Dla Pana liczy to co racjonalne. Liczy się tu i teraz. Zapewne Pan przeżył swój dzień. Pamięta Pan go. Jeżeli dzień był racjonalny, to proszę mi go dzisiaj racjonalnie do niego zaprowadzić. Chcę go obserwować, ponieważ ja go nie widziałem, tylko Pan go widział. Proszę zwrócić uwagę, że pan sam nie jest wstanie wrócić do wczorajszego dnia. On jest tylko w pana pamięci. Pan może tylko zrobić wizję wczorajszego dnia w swojej pamięci. Jeżeli Pan może, to dlaczego ja nie mogę tego Panu ,,ukraść”? Jasnowidzenie jest jak bluetooth w telefonie. Dzięki niemu przejmuję pewne fale, mogę poczuć Pana, podobnie jak Pan może poczuć moje.
TG: Nawiązuje Pan łączność ze zmarłymi, widzi ich Pan, rozmawia z nimi, mówią do Pana. Nigdy Pan się nie bał?
KJ: Czy Pan jako żywego człowieka mnie się boi? Życie to pamięć i informacja. Zmarły, dusza to informacja, wszystko co przeżył jest w jego pamięci. Jeżeli jest to chronologicznie, to jest racjonalne. My jesteśmy pamięcią. Jeżeli ja bym z pana wyrzucił pamięć, to by pan nawet nie wiedział co pan w miejscu w którym pan jest robi i do czego służy długopis który pan trzyma w ręku. Co prawda każdą pamięć można zresetować, ale według teorii cząstek elementarnych energia raz wytworzona nie jest w stanie zaginąć chodź może istnieć w wielu innych, różnych postaciach. Energią jest także nasza pamięć i przeżycia które przeżyliśmy. Jest to możliwe od poczucia, do odczytania. Tworzymy technologie i nie dziwimy się, że bazuje ona tylko na wymianie fal. Wszystko w naturze odkrywa mózg ludzki. Dlaczego my uwłaczamy ludzkiej psychice, uważając że jest gorsza od komputerów. Wydaje mi się, że my wstydzimy się mówić o dogmatach, bo przez religię ususzyliśmy w same dogmaty. Duchowość, ego człowieka, zdolności telepatyczne to są możliwości naukowe, a nie religijne. My to często mieszamy z sobą i dlatego co poważniejszy człowiek wstydzi się o tym mówić. Może dlatego że będzie uznany jako staroświecki albo wierzący w jakieś gusła.
TG: Pan czerpie ze świata fal. Jeżeli coś takiego funkcjonuje, to może duża część ludzi powinna nawiązywać tego typu łączność, a tym czasem są to tylko jednostki, które to robią?
KJ: Myślę, że możliwość jasnowidzenia ma każdy. Istotne jest jedno a mianowicie to, żeby człowiek zdał sobie z tego sprawę, że to potrafi. Człowiek musi potraktować takie sprawy jako coś realnego, musi się nad nimi zastanowić. Jest to bardzo ważne. Jeżeli uważamy to za jakieś cuda, cudactwa, hochsztaplerstwa i głupoty, wówczas nie mamy szans tego poczuć. Jedna rzecz jest ważna. Mówi się, że uczucie miłości jest irracjonalne, ponieważ w stanie miłości człowiek często robi głupoty. Proszę zwrócić uwagę, że jednak uczucie i miłość są podwalinami do tworzenia i rozwoju rodziny a także populacji społecznej. W podstawowym stadium uczucia, kiedy jest najbardziej błyskotliwe, zaczynają myśleć jednakowo. To też jest telepatia. Dwie połówki jabłka.
TG: Kiedy się zaczęła ta Pana nietypowa przygoda? Wcześniej pracował Pan jako robotnik i nie odczuwał Pan żadnych nietypowych fal, przynajmniej w takim stopniu żeby mieć zdolności jasnowidza.
KJ: W wieku 27 lat. Przedtem w ogóle nie myślałem o takich zjawiskach. Zacząłem mieć dziwne rzeczy, często przed snem. Miałem błysk jakiegoś zdarzenia, a na drugi dzień to się działo. Byłem tym zszokowany. Wstydziłem się tym dzielić z innymi. Potem na tyle się to rozniosło po świecie, że ludzie zaczęli do mnie przychodzić z różnymi problemami. Pierwszym co znalazłem w życiu to był samochód Żuk. To była zabawna historia. Zgłosił do mnie człowiek, który powiedział że zginął mu samochód. Powiedziałem mu, że młody chłopak ukradł mu Żuka i że jest teraz w Ględowie na podwórzu u starszych ludzi. Człowiek złapał się za głowę i powiedział, że jego syn idzie do wojska. Postanowił zrobić wieczór przedwojskowy z kolegami. Najprawdopodobniej wziął mojego Żuka i pojechał nim w nieznane. A teraz stoi na podwórku u moich rodziców czyli u starszych ludzi. Właściciel Żuka pojechał zgłosić na policję odnalezienie samochodu i opowiedział tę historie. Wówczas komendant pan Barteczko zaprosił mnie i zapytał, czy mógłbym pomóc odnaleźć dwóch chłopców, którzy się utopili. Zgodziłem się, przywieźli ich ubrania. Bezbłędnie wytypowałem miejsce i następnego dnia wyłowili ciała tych chłopców. Sprawa obiła się o prasę. Zaczęła o mnie pisać gazeta ,,Zbliżenia”, wychodząca w Słupsku. To potoczyło falę dalszych moich prób, które doprowadziły do tego, że dzisiaj jestem jasnowidzem.
TG: Zastanawiał się Pan kiedyś w jakim stanie jest Pan gotowy żeby komuś pomóc, a kiedy nie może Pan tego zrobić?
KJ: Zależy to od różnych rzeczy. Pierwszą rzeczą jest kwestia medialności. Sprawa Iwony Wieczorek jest wielkim przebojem medialnym. Media zrobiły z tego wielkie halo. Informacje przeczą informacjom. Sugestia goni sugestię. Co prawda służy to dobrej sprawie, ale dla mnie jest już tyle sugestii, że się w tym gubię, a słucham tego jak każdy człowiek. Najłatwiej rozwiązać sprawę, w której się nic nie wie. Ważne jest to, żeby nie kierować się niczym. Łatwiej mi jest znaleźć osobę zmarłą niż żywą. Na przełomie dwudziestu paru lat mojej praktyki 80-90 procent osób, które odnalazłem to osoby zmarłe. Nie umiem tego wytłumaczyć, ale uważam że po śmierci żyjemy. Jedną z najbardziej udanych akcji to bezbłędne odnalezienie ofiary ostatniego białego szkwału na Mazurach śp. pana Józefa Lipiny, który utopił się na jeziorze Łabap niedaleko Węgorzewa. Przyjechał do mnie syn tego pana, przywiózł mi dwie torby rzeczy. Wizje zawsze wykonuję sam. W pewnym momencie bezmyślnie założyłem koszulę topielca i podbiegłem do lustra. Zdjąłem koszulę i rysowałem miejsce gdzie on jest. Następnego dnia pojechaliśmy i około czterech kilometrów od miejsca zdarzenia, po piętnastu minutach penetracji znaleźliśmy ciało topielca. Nawet nurkowie nie musieli wchodzić do wody. Uważam, że gdy zakładałem jego koszulę, pan Lipina wszedł we mnie. Możemy drwić z takich rzeczy, aż do momentu gdy zacznie nam kłuć w boku, pójdziemy do lekarza i lekarz nam powie, że zostało nam dwa tygodnie życia. Nie boimy się śmierci, boimy się niebytu. Gdyby nicość istniała, to już by była czymś. Iwona Wieczorek nawet jeśli nie żyje, to żyje jak każdy inny którego pochowaliśmy. Być może zmarłym jest przykro, że rozpaczamy nad ich grobami tak naprawdę nie wierząc, że żyją. Uważamy, że to co pozostało po zmarłych to powłoka która zgnije, a my na niej zapalimy świeczki.
TG: Jednak nie udawało się Panu nawiązać kontaktu na tyle, żeby znaleźć jego zwłoki, miejsce zagięcia i tak dalej?
KJ: Czy pPn by każdego do studia zaprosił? Wizja i kontakt ze zmarłym jest taka, jaki człowiek jest za życia. Jeżeli osoba której szukamy była alkoholikiem, który przez całe życie nie trzeźwiał, to podobna osobowość pozostaje po śmierci. Cenne jest to co robimy i zdobywamy za życia, bo to kreuje naszą duszę, nasze ego. Jeżeli Pan czyta, zdobywa intelekt przez całe życie, to staje się Pan osobą intelektualną. Przyjemnie jest z kimś takim rozmawiać, ponieważ jest to człowiek bogaty w wiedzę. Trzeba pamiętać, że ludzie są różni, na różnych etapach rozwoju. Nie każdego można poczuć.
TG: Wielokrotnie pomagał Pan organom ścigania. Jakie są Pana stosunki z policją?
KJ: W latach dziewięćdziesiątych i do 2005 roku współpraca z policją była bardzo częsta. W tej chwili także jest. Niestety ustami rzeczników policji: pana Pawła Biedziaka i później pana Mariusza Sokołowskiego jestem umniejszany. Panowie rzecznicy policji przedstawiają mnie jako kompletnego hochsztaplera. Jednym słowem panowie w stosunku do mojej osoby kłamią. Pokazuję Panu, że mam przy sobie dokumenty z pieczęciami policji z różnych komisariatów, którym pomagałem w wyjaśnianiu spraw. Czasami nawet funkcjonariusze przychodzą do mnie prywatnie z prośbą o pomoc. Jeżeli pan Sokołowski mówi, że jest to nieprawda, to kłamie. Jeżeli czuje się przeze mnie obrażony, to niech poda mnie do sądu. Wielokrotnie pomogłem policji, wielokrotnie się do mnie zwracała i wielokrotnie moja współpraca była owocna. Takie stanowisko policji wynika z jej zwykłej zaściankowości. Łatwiej jest rzecznikowi policji powiedzieć: Jest zdarzenie, pada deszcz, był wypadek, dwa samochody rozwaliły się, są ofiary, policja dalej prowadzi czynności. Proszę wziąć pod uwagę reakcję wszystkich gazet, które mają się za poważne politycznie gazety, gdyby policja ustami rzecznika poinformowała, że poprosiła o pomoc jasnowidza? Ośmieszyłyby policjantów ze wszystkich stron. Nie dziwię się, że policja nie mówi o współpracy ze mną. Nie o to chodzi. Chcę tylko tego, by policja mnie tylko nie obrażała, nie wypierając się współpracy ze mną skoro takowa zaistniała. Wysłałem do pana Sokołowskiego dokumentację z prośbą o sprostowanie jego słów. Nie dostałem sprostowania, ale chyba rzecznik dokumentację czytał?
TG: Pamięta Pan najtrudniejszą pana sprawę zakończoną sukcesem?
KJ: Tak, pamiętam. Było to podwójne zabójstwo w Będzinie. Można wejść na moją stronę i tam jest potwierdzenie z policji. Została zamordowana kobieta, właścicielka kamienicy i jej sublokator. Kobieta miała obskurną kamienicę i wynajmowała mieszkania ludziom. Policjanci przyjechali do mnie rok po morderstwie. Dwie osoby zostały zamordowane i kamienica została spalona. Staż w porę ugasiła, policja po sekcji zwłok stwierdziła, że było morderstwo. Przyjechali do mnie trzej policjanci z Będzina z dwoma workami ubrań zdjętych ze spalonych ciał. Zostałem z ubraniami dwie godziny i przez prawie cały czas nic nie ustaliłem. Chwilę przed ich powrotem poczułem, że w tej kamienicy był sklepik z farbami, który prowadziło to małżeństwo i ich uczennica. Sklep szybko zbankrutował, ale właściciel miał zatarg z właścicielką kamienicy. To był pretekst do zamordowania. Starszy pan, sublokator, który słyszał szamotaninę, wszedł i też został zamordowany. Powiedziałem policjantom, że należy zaaresztować konkubinę. Konkubiną jest uczennica. Policjanci wyszli ode mnie zrozpaczeni, że przyjechali ze Śląska i nic nie ustalili. Powiedzieli mi, że żadnego sklepu tam nie ma, kamienica jest bardzo obskurna, oni w ogóle podejrzewają bezdomnych, ponieważ często nocowali w piwnicy i ona często wzywała do nich policję. Bezdomni odgrażali się, że się zemszczą. Proszę sobie wyobrazić, że dopiero po dwóch tygodniach dzwoni jeden z policjantów, Jaskulski i mówi: „Doszliśmy do tego, że rzeczywiście dwa lata temu był bardzo krótko sklep z farbami i zbankrutował. Kilka dni później słyszałem o aresztowaniu tego człowieka. Został osądzony i się przyznał do tego co zrobił. Widzi pan telegram z policji? Mam telegram Komendy Powiatowej Policji w Zabrzu do Komendy Powiatowej Policji w Człuchowie. Zacytuję fragment:,,Komisariat czwarty policji w Zabrzu prowadzi sprawę (nr. sprawy) w sprawie nieumyślnego spowodowania śmierci Wioletty R. zamieszkałej w Zabrzu (adres) na początku sierpnia 2005 roku. (…) Dzięki pomocy jasnowidza Krzysztofa Jackowskiego z Człuchowa, do którego zwróciła się rodzina Wioletty R. jej zwłoki w dniu 18 września 2005 roku odnaleziono w daleko posuniętym stanie rozkładu. Prosimy przesłuchać pana Krzysztofa Jackowskiego.” Takich przesłuchań mam wiele. Rozumiem, że takie dokumenty opluwają sceptycy. Dziwi mnie, że robi to również rzecznik prasowy Komendy Głównej. Wygląda to tak, że opluwa nie mnie, tylko komendantów, zastępców, policjantów, czyli swoich kolegów, a tego robić nie powinien.
TG: Mówiliśmy o sukcesie, a czy były porażki?
KJ: Oczywiście, że tak. Podobnie jak policja mam porażki, ponieważ jest to praca z niewiadomą. Na jasnowidzenie wpływają sugestie. Jasnowidz jest osobą bardzo niepewną. Moim największym stresem na co dzień jest, jak się budzę rano, że ja już nie mam wizji albo coś powiedziałem coś co się nie potwierdziło. Ludziom się wydaje, że Jackowski jest człowiekiem spokojnym, zrównoważonym. Nic bardziej mylnego, palę papierocha za papierochem. Moja walka trwa teraz o to, żeby to zostało zrozumiane zjawisko którym się zajmuje.
TG: Jaki jest stosunek ludzi nauki do Pańskiej pracy?
KJ: Bywa różnie. Powstały o mnie trzy prace magisterskie. Pierwsza powstała na Uniwersytecie Łódzkim w Katedrze Kryminalistyki pod kierunkiem pana profesora Bogusława Sigita. Ostatnio byłem na Uniwersytecie Opolskim w Katedrze Kryminalistyki, gdzie ponad dwustu studentów, rektor i wielu profesorów, co było dla mnie zaszczytem, zechciało mnie wysłuchać. Do swojego archiwum przejęli moją dokumentację w celach poznawczych. Nie chodzi tu o cele naukowe, tylko o to, że są takie dokumenty. Byłem zaproszony również do ,,Salonu profesora Dudka”. Jest to dla mnie zaszczyt. Mam nadzieję, że moja dokumentacja posłuży do rozwagi. Jeżeli ktoś jest sceptykiem, nie wierzy w nic, próbuje tą niewiarę udowodnić wszystkim. W końcu na którymś spotkaniu odniósł sukces, wmówił, że po śmierci nie ma nic. Sceptyk ma dwoje dorastających dzieci. Wraca do domu, styrany debatami, otwiera drzwi i mówi: Dzieci, dzisiaj wasz tata osiągną sukces. Dzieci pytają: Jaki, tatusiu? Sceptyk: Dzisiaj mi przyznano rację, po śmierci nie ma już nic. Dzieci wcale z tego powodu się nie ucieszyły. Niech to nie będzie naiwna puenta. Niech to będzie puenta, że poza tym marazmem, w którym żyjemy, poza tym systemem, w którym żyjemy, istnieje coś, co się nazywa wolnością. Można zabrać człowiekowi wszelką wolność. Nie można zabrać wolności z własnej psychiki, jeżeli człowiek nie ma się za przeciętnego Kowalskiego, a chociażby za Platona czy Arystotelesa.
TG: Żyje Pan ludzkimi dramatami. Nie ma Pan czasem tego dosyć, nie wpływa to na Pana psychikę, na życie prywatne?
KJ: Myślę, że nie. Człowiek, który całe życie pracuje w prosektorium i ubiera nieżywych ludzi do ostatniej drogi, to dla niego jest fakt. Mówi: dzisiaj mam trzech nieboszczyków. Dla niego jest to chleb powszedni. To, że on je bułkę między ubraniem jednego człowieka, a drugiego człowieka, jest dla nas ,,zwykłych” ludzi nie do pomyślenia. My się wręcz tych trupów boimy. On z nimi na co dzień żyje. Dla mnie to co robię jest zarówno pasją, jak i chlebem, ponieważ z tego żyję. Żyję skromnie, nie jestem jakimś bogatym człowiekiem, żyje jak przeciętny Kowalski. W tym przypadku jest to dla mnie warsztat szewski. Mam nadzieję, że jestem dobrym szewcem.
TG: Dziękuję za rozmowę.