Michał Kwieciński, producent filmu „Wałęsa. Człowiek z nadziei”

– Pani Anny Walentynowicz i pana Wyszkowskiego w tym filmie nie ma. Jest mi żal z tego powodu. Pani Walentynowicz byłaby wspaniale pokazana, gdyby nie rodzina, która nie zgodziła się na użycie materiałów z jej osobą, powiedział w Radiu Gdańsk Michał Kwieciński, producent filmu „Wałęsa. Człowiek z nadziei”.

Agnieszka Michajłow: Dzień dobry, witam w studiu.
Michał Kwieciński: Dzień dobry, witam.

AM: Coś głos taki słyszę nie bardzo.
MK: Lekkie przeziębienie.

AM: Za wiele telefonów odbierał Pan w ostatnim czasie? Wszyscy chcą być jutro na premierze Wałęsy?
MK: (śmiech) Wszyscy.

AM: Dzisiaj pokaz przedpremierowy, jutro premiera w Warszawie. Właściwie w kinach film za dwa tygodnie. Na początek proszę powiedzieć kto dzisiaj będzie, kogo nie będzie. Zawsze interesuje nas to w okolicach premiery.
MK: Do końca jeszcze nie wiadomo, bo ta lista będzie się pewnie zmieniać. Na pewno będzie premier pan Donald Tusk i pani Danuta Wałęsa. Jeżeli chodzi o Lecha Wałęsę, jeszcze nie wiemy, jeszcze to się waży.

AM: Panie Michale, to jest film dla Polaków, dla Polski czy dla świata?
MK: Oczywiście zamierzeniem pana Andrzeja Wajdy to miał być film dla Polaków i dla świata. Dla świata na pewno jest, bo to już sprawdziliśmy w Wenecji. Plus polska nominacja do Oskara i czterdzieści państw, które już kupiły ten film. I dziewięćdziesiąt parę festiwali, na które ten film został zaproszony. Jeżeli chodzi o Polskę, to jest jedna wielka niewiadoma. Jak to w Polsce.

AM: Jeszcze zanim porozmawiamy o tym jak w Polsce. Jak zdobyć Oskara za Wałęsę?
MK: Jak zdobyć? Nie ma recepty. Zależy to od sześciu tysięcy głosujących członków akademii w Stanach. Ale ten film ma bardzo dobre skojarzenia, bo jest Wajda, jest Wałęsa, więc wydaje mi się, że może zostanie, chociażby przez zestaw tych nazwisk, jakoś zauważony i wyróżniony tą amerykańską nominacją. A czy wygra, to jest niewiadoma.

AM: Myśli Pan, że jak zostanie pokazany w Kongresie, to ten rodzaj promocji pomoże?
MK: Na pewno, bo na tym pokazie ma być prezydent Obama i na pewno Lech Wałęsa, także ten film po prostu już doceniono.

AM: Czy to będzie też sukces kasowy? Bo mówi Pan, że w kilkudziesięciu krajach. Na ile widzów w Polsce i zagranicą Pan liczy?
MK: Produkcja tego filmu była dosyć droga, także marzyłbym o tym, żeby się zwróciły koszty produkcji. Bo to dużo państw, ale to nie są duże pieniądze. Wszystkim się wydaje, że jak sprzedaje się coś do czterdziestu państw, to są potworne pieniądze. Licencje do tego filmu to nie są duże pieniądze.

AM: Boi się Pan trochę prezentacji tego filmu szerokiej publiczności w Polsce?
MK: Nie mogę powiedzieć, że się boję, ale czekam z takim lekkim…

AM: Pan czeka na takie zamieszanie.
MK: Ja bym najchętniej czekał na dwa czy trzy miliony widzów. Oczywiście mam obawy, bo nie wiem jak Polacy zareagują na film o człowieku, który żyje, którego się lubi, nie lubi. To jest bardzo ciekawe. Czekam z taką ciekawością, ale oczywiście chciałbym, żeby do kina poszło bardzo dużo widzów.

AM: Ale obawia się Pan, bo zrobiliście Wałęsie laurkę?
MK: Nie, absolutnie nie zrobiliśmy laurki. Ta laurka byłaby jeszcze mniejsza, gdyby nie pewne wycięcia w tym filmie, które spowodowały, że pewnych osób jak właśnie Anna Walentynowicz czy pan Wyszkowski w ogóle nie istnieją w tym filmie.

AM: W ogóle ich nie ma?
MK: Nie ma ich w ogóle.

AM: Ale coś zrobiliście, a potem wycięliście?
MK: Wycięliśmy, dlatego że rodziny nie zgodziły się na użycie ich w tym filmie. Nakręciliśmy te sceny, a potem je wyrzucili. Wyrzuciliśmy bardzo ciekawe archiwa z panią Anną Walentynowicz. I przez to ten obraz, mówi się o pomniku, jest bardziej pomnikowy, skoro nie można było użyć materiałów z tymi bohaterami.

AM: Znaczy, że chce mi Pan powiedzieć, że sami są trochę sobie winni, że ich tam nie będzie?
MK: Tak, chcę to powiedzieć. I mówię o tym dosyć głośno, bo jest mi żal. Dlatego że uważam, że postać pani Anny Walentynowicz byłaby w tym filmie wspaniale pokazana, gdyby nie rodzina, która się nie zgodziła na to, żeby użyć materiały z jej osobą.

AM: Sporo jest takich komentarzy, z jednej strony publicystów, że jednak w filmie jest sporo przekłamań historycznych. Jak Pan odnosi się do takich argumentów?
MK: Jednak ważny jest film dokumentalny. Myślę, że tam nie ma przekłamań. Jest rodzaj interpretacji, która może być dwuznaczna. Ale chciałbym, żebyśmy zdążyli powiedzieć o jednej rzeczy. O Gdańszczanach, dlatego że dzięki panu Pawłowi Adamowiczowi, który niesamowicie nam pomógł i jako urzędnik państwowy przekroczył wszystkie normy typowego urzędnika.

AM: Miejmy nadzieję, że nie przekroczył.
MK: Nie, przekroczył wszystkie normy w sposób takiej prywatnej empatii. Znaczy chciał, żeby projekt powstał, bardzo nam pomógł. Ale też Gdańszczanie. Jeżeli mam taką okazję podziękowania, to muszę powiedzieć, że oni zgodzili się, żeby przez rok zapuścić włosy i wąsy, żeby wyglądać jak ludzie z tamtej epoki, czyli z lat 70, potem 80. I muszę powiedzieć, że dawno nie wiedziałem takiego zaangażowania w Polsce, żeby obywatele tak się chcieli męczyć z filmem, zagrać w nim i mieć tylko taką satysfakcję, że byli na tym planie. Także dziękuję Wam bardzo Gdańszczanie.

AM: No dobrze, ale wracając do tych zarzutów, bo brak takiej prawdy historycznej. Tak trzeba było zrobić ten film?
MK: Absolutnie tak nie jest. Był konsultant, pan profesor Friszke i on za to odpowiadał. Więc mnie się wydaje, że to jest tylko sprawa interpretacji. Już są takie rozmowy, jest kilku profesorów, każdy wie lepiej jaka była prawda. Myśmy się oparli na profesorze Friszke. Może są inni profesorowie, którzy wiedzą lepiej.

AM: Jak to się zaczęło? Pamięta Pan ten moment?
MK: Tak, pan Andrzej Wajda zrobił film „Tatarak”. Mały, skromny, kameralny film. I stwierdził, że to chyba już ostatni film, tak jak mówi pan Andrzej od lat piętnastu. I chciałby jednak zrobić film o człowieku, który żyje. To jest rodzaj eksperymentu, bardzo trudna produkcja z bardzo wielu powodów. Nacisków, obawy przed nimi. I muszę powiedzieć, że ten temat Wałęsy jakoś sam się narodził, bo to jest jedyny Polak, o którym można zrobić już film, bo jego zasługi w przeszłości były tak wielkie. A to co dzisiaj, ten film się kończy w Kongresie, czyli nie ma rozliczenia Wałęsy dzisiaj.

AM: Wałęsa początkowo jak zobaczył film, to był taki trochę oburzony. Szczególnie rolą Roberta Więckiewicza, ale teraz chyba już się dobrze czuje po Wenecji, prawda?
MK: Proszę sobie wyobrazić, że ktoś robi film o pani. To pierwsze wrażenie, projekcja jest taka, że to nie ja. Ale na drugiej projekcji, która miała miejsce w Wenecji ten cały aplauz, te owacje, tysiące ludzi na stojąco jednak spowodowała, że to przemyślał i już po projekcji w Wenecji powiedział, że to jest w porządku.

AM: Jeśli chodzi o obsadę aktorską, głównie mówi się o Robercie Więckiewiczu i Agnieszce Grochowskiej. Czasem o Dorocie Wellman, bo celebrytka, dziennikarka. Ale tam jest wielu innych aktorów. Pewnie Pan widział ten film wielokrotnie. Na co by Pan nam zwrócił szczególną uwagę?
MK: To są naprawdę bardzo krótkie epizody, jedna, dwie sceny. Także tam nie ma innych aktorów. I cały wysiłek pana Andrzeja Wajdy poszedł w tym kierunku, żeby tam nie było do końca za dużo tych postaci historycznych. Że to każdy będzie mówił: nie tak wyglądał, nie tak mówił Geremek. Więc tych postaci nie ma. One występują w tej postaci urywków z prawdziwych dokumentów. Nie ma aktorów, tylko są prawdziwe osoby.

AM: A jak Pan widzi jak Więckiewicz oddał rolę Wałęsy, to myśli Pan sobie, że możecie się ewentualnie pomylić i wybrać kogoś innego? Niektórzy mówią, że jest lepszy, niż Wałęsa.
MK: Nie wyobrażam sobie innej osoby. Nie można było się pomylić, jeżeli to nie byłyby Więckiewicz. Natomiast niesamowite jest to, że proszę zdać sobie sprawę z tego, że Wałęsa przez wiele lat, dla przyszłych pokoleń będzie taki jak Więckiewicz, a nie jak Wałęsa. Dlatego że ten film zawsze będzie można obejrzeć i mieć z nim kontakt i każdy będzie mówił: To ta postać, czyli Więckiewicz.

AM: A jak to było z tym scenariuszem? Podobno niedługo Głowacki będzie promował jakąś książkę o tym jak trwały prace nad tym scenariuszem. Tam był ten konflikt pomiędzy Wajdą a Głowackim?
MK: Nie można powiedzieć, że to jest konflikt. To jest normalne ścieranie się przy kształcie produkcji. Nie wszystkie sceny pana Janusza znalazły swoje odbicie w filmie, ale wszystkie zostały nakręcone. Tylko po prostu film był za długi, trwał trzy godziny. Nie można było pokazać filmu trzygodzinnego. Rzecz ciągle się rozbijała o to, które sceny wypadną, a które zostały. To była typowa praca profesjonalistów.

AM: Film wchodzi do kin 4 października. Będzie we wszystkich kinach? Małych kinach, dużych kinach? Jak długo będzie grany?
MK: Na początku będzie we wszystkich, a potem zobaczymy. Chciałbym, żeby był długo grany, ale nie wiadomo. Jest to bardzo intrygujące.

AM: A ilu widzów gdyby poszło do kin, to uznałby Pan, że to jest sukces? Nie wiem czy to się mówi kasowy, czy w ogóle sukces frekwencyjny.
MK: Mnie się wydaje, że gdyby poszło dwa i pół miliona widzów, czyli tyle ile na „Katyń”, to byłbym szczęśliwy.

AM: Ale myśli Pan, że pójdzie więcej czy mniej?
MK: Myślę, że więcej nie pójdzie. Ale nie chciałbym, żeby poszło dużo mniej.

AM: Ale dlaczego? My nie mamy potrzeby oglądania takich filmów? Robi Pan różne filmy, robi Pan również serial „Czas honoru”. Muszę przyznać, że to jest jedyny serial, który ja w ogóle oglądam. W nas, Polakach jest jakieś takie zapotrzebowanie na filmy historyczne. Mimo że Wałęsa żyje, to jednak historia.
MK: Ale właśnie to nie jest do końca historia. I każdy ma takie polskie zdanie na temat Wałęsy. I mi się wydaje, że ci, którzy nie do końca przepadają za panem prezydentem, to nie pójdą jakoś programowo. Więc mi się wydaje, że z zasady odpada parę procent. Ale może pójdą z ciekawości. Nie wiem.

AM: Żeby móc krytykować, trzeba by zobaczyć.
MK: No właśnie. Ale mi się wydaje, że wiele krytyk będzie bez oglądania.

AM: A jaki następny film zrobicie razem z Wajdą?
MK: Pan Andrzej Wajda chce zrobić taki dosyć skromny film na podstawie opowiadania Lema. Ale to jeszcze sprawa przyszłości.

AM: Myśli Pan, że jeśli chodzi o duże filmy Andrzeja Wajdy, to jakby on tym filmem zamyka tę swoją historię?
MK: Pan Andrzej od piętnastu lat mówi, że już nie będzie robił dużego filmu, a ciągle robi. Więc teraz ma propozycję ze Stanów zrobienia filmu według Singera „Niewolnik”. To jest olbrzymi film. Pan Andrzej teraz to czytał. Oni sobie to tak wyobrażają, że tylko pan Andrzej może zrobić ten film.

AM: A Pan jaki kolejny film chciałby wyprodukować?
MK: Ja robię teraz olbrzymi film na przyszły rok „Miasto 44” Janka Komasy o Powstaniu Warszawskim. I to jest bardzo fajne, że w jednym roku jest wielki mistrz Andrzej Wajda, a w drugim roku jest bardzo młody, 30-letni człowiek, który robi film za dużo większe pieniądze niż Wajda.

AM: A Maria Skłodowska?
MK: Pomysł teraz jest. Umarł przez chwilę. Zobaczymy.

AM: Dziękuję bardzo za rozmowę.
MK: Dziękuję bardzo.

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj