Czuję ogromną ulgę, że zakończyła się ta farsa. Od początku przekazywałam jedyną prawdę, że jestem niewinna i nie brałam udziału w żadnej paliwowej mafii. To trwało siedem lat, kiedy pani prokurator dołączyła mnie do sprawy policjantów którzy ochraniali interesy „króla Sztumu” Piotra K., powiedziała w Radiu Gdańsk Małgorzata Ostrowska. Mariusz Nowaczyński: Witam.
Małgorzata Ostrowska: Witam serdecznie Pana i Państwa.
MN: Radna pomorskiego sejmiku, ale też była posłanka Sojuszu Lewicy Demokratycznej i była wiceminister gospodarki. Sąd w Gdańsku uniewinnił Panią od zarzutów korupcyjnych związanych z tzw. aferą paliwową. Co Pani dzisiaj czuje? Radość, satysfakcję, ulgę czy może żal?
MO: Przede wszystkim ulgę, że zakończyła się ta farsa, bo od początku jedyną prawdę przekazywałam sądowi, że jestem niewinna i nie brałam udziału w żadnej mafii paliwowej.
MN: Od początku, czyli siedem lat?
MO: Tak, to już siedem lat, kiedy pani prokurator Płończyk z Pokuratury Apelacyjnej w Krakowie po prostu dołączyła mnie do sprawy policjantów, którzy ochraniali interesy pana K[…] – „króla Sztumu”, bo takie miał przezwisko.
MN: W aktach występuje jako Piotr K.
MO: W aktach tak występuje, ale wszyscy, którzy znają sprawę, wiedzą jak się nazywa.
MN: To ważne, bo to było w 2006 roku, tak? Kiedy prokuratorem generalnym był Zbigniew Ziobro, prokuratura z Krakowa.
MO: Tak. I pan Zbigniew Ziobro bardzo się ucieszył.
MN: Czyli według Pani to jest klucz do całej historii.
MO: To jest klucz do tego. Ja absolutnie nie chcę obrażać całej braci prokuratorskiej. Ale jednak istnieje taka grupa prokuratorów, która jest bardzo spolegliwa wobec swoich szefów, przełożonych. I albo sama podkłada im tematy, które mogą być politycznie wykorzystane, albo oczekują i przyjmują takie zlecenia, więc trudno mi to ocenić. Faktem jest, że pani prokurator sama stwierdziła, że ja z mafią nie mam nic wspólnego. Ale według jej historii, którą ułożyła sobie w akcie oskarżenia wynikało, że mafia zarobiła i chciała kupić ziemię, a żeby im to ułatwić, to przyszli do mnie.
MN: Czyli do biura poselskiego. To była też historia powiązań personalnych. Oskarżył Panią policjant, którego przecież Pani znała. Fakt, że on zmieniał zeznania, bo oskarżył o 200 tys. zł, potem tę kwotę zmniejszał.
MO: Policjant przyprowadził do mnie tego „króla Sztumu” do biura, przedstawiając go jako swojego serdecznego kolegę. I ten serdeczny kolega faktycznie był zainteresowany nabyciem tej ziemi, która była w rękach syndyka masy upadłościowej, a pierwszeństwo w zakupie miało miasto. Więc tutaj stan prawny był jasny i trzeba było tylko wykorzystać tę sytuację, jeżeli faktycznie byłby zainteresowany. Ale ja źle oceniłam tego biznesmena i owszem, rozmawiałam z panem burmistrzem Redingiem na temat tej ziemi.
MN: Ale zupełnie nie miała Pani pojęcia, kto to może być?
MO: Nie. Nie znałam go, pierwszy raz w życiu widziałam go na oczy. Dobry znajomy, komendant powiatowej policji Piotr Mularski przyprowadził go, przedstawiając jako kolegę. No to co, Pan nie zaufa? Przyjdzie do Pana kolega z kolegą na kawę… no to chyba rzecz normalna jest, że człowiek zaprasza, siada i rozmawia. Zresztą ja takich wizyt miałam masę przez tyle lat pełnienia funkcji poselskiej. Dla mnie to była zupełnie naturalna sytuacja. Nie ukrywałam, że takie spotkanie miało miejsce. Natomiast ono było, moim zdaniem, tylko i wyłącznie potem wykorzystane do tego, żeby…
MN: Nawet mówiła Pani, że chciał wspierać finansowo Pani biuro.
MO: Wyśmiałam go. Jak można finansować biuro poselskie? To jest bzdura totalna. Ale sędzia na szczęście po wnikliwym rozpatrzeniu wszystkich wątków, oddalił wszystkie zarzuty, które prokuratura sobie umyśliła w tej sprawie. Nie ukrywam, że czekałam na ten wyrok, bo siedem lat to jest długo. Z punktu widzenia osoby, która zajmowała się tworzeniem prawa widzę, jak ono jest niedoskonałe, jak jest ciężkie dla obywatela, kiedy przychodzi mu uczestniczyć w takim procesie. Te procedury są długie, żmudne, wieloletnie. W przypadku osoby publicznej, jaką byłam i jestem, to jest po prostu pójście w niebyt, to jest coś niesamowitego.
MN: Dla Pani ten wyrok zamyka sprawę, czy chce Pani jeszcze bronić jakoś swojego imienia? Myśli Pani, żeby wytoczyć proces byłemu prokuratorowi i ministrowi sprawiedliwości?
MO: Na razie po prostu odczuwam ulgę i mój organizm reaguje jak reaguje. Stres był ogromny. Bo niezbadane są, mimo wszystko, losy. Patrząc po tym, jak mogła sobie prokuratura wymyślić taką sprawę, to moja wiara w prokuraturę została bardzo mocno zachwiana.
MN: To jest kolejna w ostatnich miesiącach porażka prokuratury.
MO: Natomiast muszę powiedzieć, że byłam pod niesamowitym wrażeniem ogromnej kompetencji i takiej ludzkiej, zwyczajnej kultury i życzliwości, jaką okazywał sędzia w czasie całej sprawy. Sędzia Kaźmierczak to naprawdę godna postać, bezstronny, wnikliwie badający sprawę. To trochę uleczyło moje zbolałe serce, bo widziałam, że sprawa jest prowadzona w sposób należyty.
MN: W wymiarze sprawiedliwości jest taki tydzień Świętego Mikołaja. Prokuratura umarza sprawę Jacka Karnowskiego, senator Piesiewicz zostaje uniewinniony, teraz sprawa Pani. Ale wróćmy do bieżących spraw.
MO: Ale jeszcze Pan pozwoli, że skorzystam z okazji i podziękuję wszystkim tym osobom, które od wczoraj dzwonią do mnie, mailują, gratulują, i które zawsze były ze mną i nigdy nie wierzyły w te zarzuty.
MN: To jak już Pani poruszyła to, to ile osób się odwróciło od Pani w tym 2006 roku, kiedy pojawiły się zarzuty? Bo przyjaciół poznaje się w biedzie.
MO: Muszę powiedzieć, że w sumie niewielu. I też z przyjemnością mogę powiedzieć, że media bardzo sympatycznie się zachowywały, bo nie ferowały wyroków, tak jak minister Ziobro, tylko relacjonowały fakty, czekając na rozstrzygnięcie sądowe. Nie oceniały mnie. To tylko pan Ziobro pozwolił sobie na takie rzeczy, no i oczywiście pani prokurator.
MN: Pani też odważnie od początku występowała pod własnym nazwiskiem. Nie pozwoliła Pani, żeby w mediach używano inicjałów.
MO: Przecież to jest moja największa wartość, moje nazwisko. Pracowałam na nie całe swoje życie zawodowe i dlaczego mam się go wstydzić? Ja nazywam się Małgorzata Ostrowska, jestem niewinna i bardzo dziękuję raz jeszcze sądowi, że zechciał to potwierdzić.
MN: To teraz chcę Panią zapytać o inne sprawy. Bo mieliśmy spotkanie polsko-rosyjskie na szczycie Sikorski – Ławrow, podpisano „Program 2020 w relacjach polsko-rosyjskich”. PiS uważa, że to skandal, że nie przedyskutowano tego w parlamencie i domaga się takiej dyskusji. Mają rację? Stosunki polsko-rosyjskie są trudne, więc czy rząd powinien to podpisać bez konsultacji?
MO: Polska-Rosja jest w ogóle w takim impasie, jeżeli chodzi o stosunki zagraniczne i bilateralne, między państwami. Każda próba naprawy jest dobrą próbą. Zresztą raz w roku minister spraw zagranicznych tradycyjnie relacjonuje w Sejmie kierunki polityki zagranicznej, i tam jest wtedy miejsce na to, żeby zgłaszać ewentualne uwagi.
MN: Czy nie za mało wiemy w tej sprawie? Minister obrony Rosji mówi, że Iskandery są rozmieszczone w obwodzie kaliningradzkim, potem Władimir Putin mówi, że nie ma, Ławrow też mówi, że nie ma. A nasz rząd też nam specjalnie nie pomaga w tej kwestii.
MO: Oczywiście, rząd powinien przekazać precyzyjne informacje, bo przecież co tu jest do ukrycia. Jeżeli intencją jest poprawa stosunków polsko-rosyjskich, to im więcej pełnych informacji, które nie wzbudzają żadnych niepokojów, tym lepiej. Dobre stosunki buduje się na szczerości. Także pan minister Sikorski musi się tutaj jeszcze sporo nauczyć. Natomiast, to że Putin mówi, że nie ma jeszcze żadnej broni w obwodzie kaliningradzkim, no to dobrze. Oby jej nie było i tego trzeba pilnować.
MN: A słyszała Pani o liście Związku Ślązaków do ambasadora Rosji? Napisali tak: „Wasza Ekscelencjo, nie jesteśmy Polakami, nie kierujcie na nas rakiet. Nie odpowiadamy za rusofobię polskich władz.” Co sądzić o takim liście?
MO: Nie czytać, wyrzucić do kosza, bo to totalne bzdury i tylko pokazują, jakie idiotyzmy potrafią się zagnieździć w mózgach Polaków.
MN: Myśli Pani, że to nie przekreśla walki o autonomię Śląska? Bo mieli wielu zwolenników, natomiast takim listem, obawiam się, że się pogrążyli.
MO: Oczywiście, że tak. Bo co to znaczy autonomia Śląska? Przecież w wielu krajach żyją różne mniejszości i sobie doskonale radzą, asymilując się z główną narodowością. I tak było przez wieki w Polsce. Polska słynęła z różnobarwności i z wielu mniejszości narodowych. Oczywiście, stosunki były różne, ale ci ludzie, powiedziałabym z różnych bajek, funkcjonowali razem. I tak powinno być. Dlatego dzisiaj potrafią dobrze funkcjonować w Polsce, zachowując swoją tożsamość, Kaszubi, Białorusini i inne nacje. Przecież Ślązacy nie są inni. Tak samo żyją w Polsce, pracują w Polsce i państwo polskie jest ich terenem do życia, więc powinno to uszanować. Natomiast oczywiście nikt nie broni, wprost przeciwnie, nawet chełpimy się tym, że dbamy o mniejszości.
MN: W teorii tak jest, a jak widzimy, w praktyce to różne głupoty ludzie wypisują.
MO: No w teorii. Ale też rozsądni szanują ten kraj, w którym żyją. I tak powinno być.
MN: Na koniec chcę jeszcze Panią, jako radną Sejmiku Województwa Pomorskiego, zapytać o dzisiejszą sesję budżetową. To będzie dobry budżet dla województwa?
MO: Trochę zachowawczy. Ale trudno się dziwić, bo przecież wychodzimy podobno pomału z kryzysu, niestety przychody województwa maleją z roku na rok i to są fakty. Mam nadzieję, że ta tendencja się odwróci, i że dzięki dobrze zaplanowanemu budżetowi da się dokończyć inwestycje, które są w toku.
MN: Ale rozumiem, że budżet przejdzie raczej bez problemu?
MO: Nie zakładam kłopotów.
MN: Dziękuję za rozmowę.
MO: Dziękuję.