Barbara Kawińska, wiceprezes szpitala Morskiego w Gdyni, była szefowa pomorskiego NFZ

To, że w szpitalu Morskim w Gdyni nie będzie limitów na onkologii jest informacją zbyt optymistyczną. Mieliśmy bardzo dużą kolejkę na chirurgii onkologicznej, musieliśmy ją skrócić. To są bardzo chorzy ludzie, którzy nie mogą czekać sześć tygodni. Teraz będą czekać tylko dwa tygodnie, powiedziała Barbara Kawińska. Agnieszka Michajłow: Dzień dobry Pani prezes. To pierwszy raz w nowej roli. Ostatnio rozmawialiśmy jak była Pani w Narodowym Funduszu Zdrowia. Dobra informacja pojawiła się z Pani szpitala, nie będzie u Was limitów. Pacjenci dzwonią, przychodzą, porzucają inne kliniki i będą się u Was leczyć?
Barbara Kawińska: Myślę, że ta informacja została nieszczęśliwie przekazana.

AM: Zbyt optymistycznie?
BK: Zbyt optymistycznie. Czegoś takiego jeszcze nikt nie wymyślił. Mieliśmy dość długą kolejkę na chirurgii onkologicznej i musieliśmy ją skrócić. To są bardzo chorzy ludzie. Tak nie powinno być, że czekają sześć tygodni na zabieg.

AM: Rozumiem i bardzo się cieszymy. A teraz ile będą czekać? Dwa tygodnie?
BK: Tak. Już mamy kolejkę dwutygodniową.

AM: To znaczy, że na innych oddziałach, na kardiologii, na innych oddziałach w ogóle nie będziecie przyjmować innych pacjentów?
BK: Nie, to nie o to chodzi. My mamy kontrakt. Pieniądze są przyznane na rok, podzielone w miesięcznych transzach. Oczywiście nam nie wolno przekroczyć miesięcznej transzy, bo fundusz nie zapłaci. Wiem, że te zabiegi, które wykonaliśmy będziemy mogli rozliczyć w późniejszym terminie, w kolejnych miesiącach. Czyli liczymy na to, na ogół tak bywa, że gdzieś w okolicach lata kiedy lekarze idą na urlopy, kiedy ludzie lepiej się czują i nie chorują, bo jest słońce i ładna pogoda, że wtedy będzie mniej zabiegów i wtedy te zabiegi nam się zmniejszą.

AM: Liczycie po cichu, że fundusz zapłaci? Obecny dyrektor tak deklaruje.
BK: Oczywiście, jeśli będą pieniądze to liczymy na to, że fundusz nam zapłaci. My zdajemy sobie z tego sprawę, jaki jest budżet Narodowego Funduszu Zdrowia na Pomorzu.

AM: Po tej informacji zwiększył się ruch pacjentów?
BK: Nie. U nas generalnie w szpitalu nie mamy kolejek onkologicznych. W poradni przyjmowani są pacjenci pierwszorazowi w ciągu tygodnia. W ciągu dziesięciu dni, dwóch tygodni jest wykonywana diagnostyka obrazowa. Wszelkie badania obrazowe.

AM: Czyli rentgen w praktyce?
BK: Nie tylko rentgen. Również tomokomputer, mammograf i USG. Jeżeli jest wolne łóżko na radioterapię wchodzimy praktycznie z marszu. Jedyny taki punkt zapalny to była ta chirurgia onkologiczna. Mając takich świetnych specjalistów jakich ten szpital ma, to ta kolejka była dość duża. Wykorzystaliśmy nasze moce przerobowe, trochę zakredytowaliśmy szpital i liczymy, że uda nam się to zbilansować.

AM: Skoro to takie proste, to dlaczego dotychczas się tego nie robiło?
BK: Nie wiem, czy to jest proste. To jest trudna decyzja.

AM: To jest taki trend, żeby próbować bez limitów. Po tym co profesor Jassem nagłośnił?
BK: Myślę, że tu pomogła ta medialna akcja. Nie tylko pana profesora, bo i Polska Unia Onkologiczna na ten temat się wypowiadała i Zrzeszenie Dyrektorów Centrów Onkologicznych. Także jest trend w tym kierunku, żeby wreszcie zauważyć, że choroby onkologiczne są ważne.

AM: Pani prezes minister mówi, że premier kazał mu rozprawić się z kolejkami. Jaki Pani zdaniem, byłby najlepszy sposób na kolejki do specjalistów i na zabiegi?
BK: Mnie jest bardzo niezręcznie w tej chwili o tym mówić. Ja cały czas jako dyrektor NFZ o tym mówiłam. Moim zdaniem trzeba odciążyć lekarzy. Pacjent nie musi dostawać recepty od lekarza kardiologa, neurologa. Te recepty mogą być wypisywane w Punktach Opieki Zdrowotnej. W większości pacjenci siedzą tam w kolejkach po recepty.

AM: No tak, ale to dlatego, że nie dostają specjalnego zaświadczenia od swojego specjalisty, że receptę ma mu wystawić lekarz podstawowej opieki zdrowotnej. To nie jest wina POZ, tylko to jest wina lekarza specjalisty.
BK: Niestety nie ma takiego narzędzia w Narodowym Funduszu Zdrowia, żeby zmusić. To zależy od lekarza.

AM: A inny sposób finansowania opieki zdrowotnej, o tym teraz mówi obecnie pełniący obowiązki prezesa NFZ. Żeby lekarzom i placówkom płacić mniej, albo trochę inaczej. Czyli nie cała stawka kapitacyjna. To byłoby rozwiązanie?
BK: Ja w reformie zdrowia jestem od samego początku. Kiedy powstały kasy chorych był trochę inny podział pieniędzy. Pieniądz w POZ był bardziej kontrolowany przez płatnika. Ja byłam wtedy jako szef POZ z tego powodu niezadowolona. Miałam wyraźnie powiedziane ile mam pieniędzy na rehabilitację, ile na specjalistów, ile na danego pacjenta. Na początku kasy kazały zwracać niewykorzystane pieniądze. Później prawo zmieniono i można je było przesuwać na inne zakresy. Była to jakaś kontrola pieniądza. Może warto do tego wrócić.

AM: A dziś takiej kontroli nie ma?
BK: Jeżeli chodzi o POZ jest płacona stawka kapitacyjna i to wszystko.

AM: Jak patrzę na to wszystko z zewnątrz, jako pacjent to mam wrażenie, że podstawowa opieka zdrowotna jest na dosyć dobrym poziomie. Placówki wyglądają dobrze, dostęp do lekarza jest dobry. To nie jest tak, że zawrócimy ten proces? Przecież nie chodzi o to, żeby komuś coś utrudniać.
BK: Ja nie wiem. Ja stoję w tej chwili po drugiej stronie i przestałam myśleć co by można było zrobić.

AM: Panie prezes, czy nie ma konfliktu interesów w Pani pracy? Dziś jest Pani wiceprezesem do spraw medycznych w szpitalu, zresztą dla wszystkich jest to bardzo dziwne, że zatrudnił Panią samorząd województwa. Tzn. zgodził się na to, bo zatrudnił oczywiście prezes firmy. Przecież Pani była głównym winowajcą trudnej sytuacji tutaj w pomorskiej specjalistce. To Pani wykańczała kardiologię w tym szpitalu, takie opinie słyszałam.
BK: Jak przyszłam do tego szpitala też to usłyszałam. Może nie w takich dramatycznych słowach, jak Pani redaktor to powiedziała. Ale udało mi się usiąść z lekarzami i pokazać, że mają złą ofertę. Dlaczego ta oferta była na ostatnim miejscu, dlaczego nie dostali pieniędzy. Jeszcze raz podkreślam, oni by dostali nawet będąc na ostatnim miejscu, gdyby tych pieniędzy było więcej. Była pewna pula pieniędzy, którą rozdzielono między pierwszych na liście.

AM: Nie czuje Pani jakiegoś dyskomfortu? Ja się nie dziwię, że prezes Panią zatrudnił, bo Pani zna te wszystkie „myki”, jak przechytrzyć NFZ, albo jak wynegocjować kontrakt?
BK: Gdzie wynegocjować kontrakt, tak na pewno. Natomiast znam bardzo dobrze przepisy NFZ i myślę, że w momencie kiedy będzie startować do konkursu oferty będą takie, że będą na czołowych miejscach.

AM: 23 grudnia Krajowy Rejestr Sądowy zarejestrował spółkę Szpital Morski im. PCK spółko z.o o w Gdyni. To jest jakby zakończony proces przekształcania tego szpitala w spółkę. I co teraz? Jak zamierzacie wykorzystywać to, że został przekształcony w spółkę?
BK: My mamy nieco łatwiejszą sytuację, niż być może inne szpitale. Szpital stosunkowo jest niedużo zadłużony. Jest zadłużony, ale w porównaniu z innymi niedużo. Mamy świetną kadrę medyczną, mamy świetny sprzęt. Za chwilę otwieramy nasze cacuszko, czyli Gdyńskie Centrum Onkologii, gdzie mamy pięć sal operacyjnych wyposażonych już prawie na XXII wiek, gdzie będziemy mogli pacjentom pomagać. Trochę nas martwi wysokość kontraktu, ale to już będzie nasz problem, żeby sobie z tym poradzić. Co dalej? Myślę, że będziemy usprawniać organizacyjnie pracę tego szpitala.

AM: Zwalniać, zatrudniać, przysuwać na kontrakt?
BK: Ja bym od zwalniania nie zaczynała. Ilość specjalistów jest optymalna. To jest szpital, który ma prawie czterysta łóżek, więc to jest duży szpital. Musimy przeprowadzić pewne reorganizacje. Nazwałabym je bardziej przeprowadzkowe. Musimy poprawić los pacjentów, którzy trafiają do poradni onkologicznej i na chemioterapię jednego dnia.

AM: Ale to są jak rozumiem wydatki. A ja pytam raczej w sferze wpływów. Liczycie na to, że przyjdą pacjenci, którzy będą chcieli zapłacić? Czy będziecie przyjmować tylko tych pacjentów, za których NFZ dobrze płaci?
BK: Mamy dużą ofertę dla pacjentów, których stać na zapłacenie za diagnostykę. Od razu mówię, że nie wycenialiśmy innych zabiegów. Jedyne co może wprowadzić tam niepokój to jest wyceniona reanimacja. Ale to dlatego, że mamy podpisany z prywatnym podmiotem umowę na zabiegi i może dojść do reanimacji. Musimy się jakoś rozliczać. Więc nie może to być ukryta cena. Nie mniej jednak mamy diagnostykę laboratoryjną, radiologiczną, mamy porady lekarskie jeżeli ktoś by chciał.

AM: Ale coraz więcej osób się zgłasza, czy nie widać takiego trendu?
BK: U nas jest bardzo dużo pacjentów. Ja praktycznie codziennie jestem w poradni onkologicznej.

AM: Prywatnych pacjentów?
BK: Nie. My dopiero to zaczynamy. Dziś mamy dopiero 30 stycznia. Dopiero to wprowadzamy, dopiero rada nadzorcza zatwierdziła nam cenniki.

AM: Czy w Pani szpitalu, tak jak w Copernicusie jest jakaś umowa z firmą, która proponuje jakieś pożyczki, takie chwilówki?
BK: Nie, nikt się do nas taki nie zgłosił i nie przypuszczam żebyśmy byli zainteresowani. My jako szpital.

AM: Chciałabym Panią zapytać jeszcze o Kościerzynę. Oczywiście nie jako dyrektora szpitala w Redłowie. Tam jest proces restrukturyzacji. Słyszymy, że tam zostanie zwolniona jedna czwarta pracowników, żeby się ten szpital bilansował. To jest możliwe? NFZ powinien na to zezwolić?
BK: To trzeba zapytać NFZ.

AM: Pani przecież zna sytuację szpitala w Kościerzynie.
BK: Tam był robiony audyt, ja wiem to, co państwo wiecie. Audytor stwierdził, że trzeba zmniejszyć liczbę pracowników. Trudno mi się na ten temat wypowiadać, nie chcę tego komentować.

AM: Dziękuję za rozmowę.
BK: Dziękuję.

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj