Joanna Lichocka wyjaśnia ideę dekoncentracji mediów w Polsce. „Im więcej podmiotów na rynku, tym większy pluralizm”

Kim są właściciele polskich mediów komercyjnych i czy mają wpływ na politykę informacyjną? Dlaczego konieczne jest przyjęcie ustawy o dekoncentracji mediów i na jakim etapie są prace nad tym projektem? M.in. o to Olga Zielińska pytała członkinię Rady Mediów Narodowych, Joanną Lichocką z Prawa i Sprawiedliwości w audycji „Gość Dnia Radia Gdańsk”.

– Właścicielami większości mediów wydawanych w Polsce jest tylko kilka grup medialnych, które mają również kapitał zagraniczny, niemiecki. Dlatego często, kiedy mówimy o dekoncentracji rynku medialnego, spotykamy się z uproszczeniem, że miałaby być to repolonizacja mediów. Unikam tego sformułowania. Unia Europejska reguluje to w ten sposób, że działalność biznesowa, gospodarcza, również na rynku medialnym, nie może być ograniczana ze względu na narodowość kapitału, zwłaszcza jeśli chodzi o kraje UE. Dlatego w tym projekcie, jeśli będzie on zaakceptowany i przedstawiony, pojawi się sformułowanie „dekoncentracja rynku medialnego”. Chodzi o to, żeby było jak najwięcej właścicieli wydawnictw medialnych. Im więcej będzie podmiotów na tym rynku, tym większy będzie pluralizm opinii i debaty. Wolność słowa również zależy od tego, czy jest różnorodność i bardzo wielu graczy, czy tylko kilku, jak teraz – wyjaśniła Joanna Lichocka.

– Mówimy o debacie publicznej i tym, jakie postawy światopoglądowe i polityczne są promowane, jacy politycy, jakie stronnictwa są chronione, a jakie są bezwzględnie atakowane. Ostatnia kampania wyborcza pokazała, że media wydawane przez Axel Springer próbowały – w mojej ocenie – wpłynąć na przebieg procesu w wyborczego w Polsce, poprzez tę słynną okładkę „Faktu”, zarzucającą prezydentowi działania niezgodne z podstawowym systemem wartości. – przypomniała. – Ta manipulacja była wyjątkowo głośna, ale z kłamstwem w mediach mamy do czynienia na co dzień. Sformułowanie „fake news” jest najbardziej popularnym, gdy mówimy o funkcjonowaniu mediów w Polsce. To bardzo przygnębiające. Każdy kraj chroni swój rynek wymiany słowa, debaty, dyskusji przed tym, żeby można było na niego wpłynąć zewnętrznie. Ani Niemcy, ani Francja, ani inne państwa europejskie nie pozwoliły na to, by 80 proc. ich rynku prasy regionalnej było w rękach wydawnictwa z innego państwa. W Polsce to jest możliwe i często one nie kierują się polską racją stanu, tylko realizują zupełnie inne cele. Jako przykład daję „Dziennik Zachodni”, wydawany na Śląsku, który promuje śląskość w kontrze do polskości, pisze o rzekomo istniejącym języku śląskim w kontrze do języka polskiego, promuje Ruch Autonomii Śląska. To jest nic innego, jak działanie przeciwko polskiej racji stanu. A jest to dziennik wydawany przez niemieckie wydawnictwo – dodała.

– Chcemy stworzyć rozwiązanie systemowe. Dekoncentracja rynku powinna dotyczyć wszystkich graczy – niezależenie, czy z udziałem kapitału zagranicznego, czy zbudowanych wyłącznie na kapitale polskim. Chodzi o to, by tych podmiotów było więcej. Samo sformułowanie, że na polskim rynku jest tylko kilka grup medialnych, które ograniczają wolność debaty, powoduje atak i histerię tych mediów. To będzie trudny bój, ale chodzi o to, żeby Polacy mieli większą różnorodność opinii i tytułów – oceniła posłanka Prawa i Sprawiedliwości.

– To nie jest wyłącznie kwestia polityki, ale też kształtowania sposobu myślenia Polaków o różnych innych sprawach. Ze zgrozą przeglądałam pisma dla młodzieży. Niektóre tytuły niosły treści demoralizujące dla młodziutkich dziewcząt. Wydaje mi się, że te same wydawnictwa na swoim rodzimym rynku raczej nie odważyłyby się tego drukować. Cała dyskusja o dekoncentracji rynku medialnego i wpływie wielkich grup kapitałowych na to, jak wygląda debata w Polsce, toczy się w mediach publicznych, prawicowych, ale nie ma jej ani w Onecie, ani w „Gazecie Wyborczej”, ani w „Fakcie”. Jeśli coś tam się pokazuje, to jest to atak na samo postawienie problemu. Rzetelnych informacji i dyskusji tam nie ma. To jest temat zakazany i dziennikarze, którzy pracują w tych mediach, nie poruszają tego tematu. To jest też rodzaj cenzury – stwierdziła Joanna Lichocka.

– Jestem zwolenniczką tego, żebyśmy nie wyważali otwartych drzwi i przenieśli te rozwiązania, które są już sprawdzone i funkcjonują od lat w innych państwach Unii Europejskiej. Francja jest bardzo dobrym przykładem, jak chronić republikę i swój rynek słowa. Francuska ustawa, która zakłada 20-procentowy udział w wydawnictwie kapitału zagranicznego, wydaje się bardzo dobra. Nie wiem jeszcze, jakie założenia będą przyjęte w naszym projekcie, bo ta decyzja należy do kierownictwa Zjednoczonej Prawicy – podkreśliła członkini Rady Mediów Narodowych.

– Istnieje więcej niż jeden projekt. Ministerstwo kultury i dziedzictwa narodowego pracowało już nad tą ideą dwa-trzy lata temu. To kwestia uzgodnień koalicyjnych, czy ten projekt znajdzie się w pakiecie reform, które będziemy chcieli przeprowadzić w najbliższym czasie i w jakim kształcie – zapowiedziała.

Joanna Lichocka odniosła się też do niedawnych głośnych wyroków sądów, które można określić jako rodzaj cenzury prewencyjnej. – Tych przypadków jest mniej, chociaż są bardzo głośne. Przypomnę, że w Gdańsku mają państwo znanego blogera, anarchizującego, byłego działacza NZS-u, Klaudiusza Wesołka, który decyzją sądu siedział za słowa, które wypowiedział pod adresem sędziów za rządów Platformy Obywatelskiej. Prawo i Sprawiedliwość upominało się wtedy o jego obronę. To, co w Warszawie uczynił sędzia Wagner w stosunku do Piotra Nisztora i „Gazety Polskiej”, to po prostu cenzura i to bardzo daleko idąca, dotycząca nie tylko jednego dziennikarza, ale i współpracowników „Gazety Polskiej Codziennie”. Teoretycznie sędzia próbuje również mi zakazać rozmowy o Zbigniewie Bońku i jego współpracowniku wywodzącym się ze starej Służby Bezpieczeństwa, bo też jestem współpracowniczką tego tytułu. To jest kabaretowe. To tak drastyczne wystąpienie przeciwko wolności słowa, że wszyscy wiemy, niezależnie od poglądów politycznych i podziałów partyjnych, że to niedopuszczalne w demokracji. Nie sądzę, by to postanowienie mogło się utrzymać. Mam nadzieję, że prawnicy je zaskarżą. To niebywały skandal, ale mamy ich coraz mniej i mam nadzieję, że kolejne zmiany w sądownictwie spowodują również zmiany mentalne, że sędziowie będą wiedzieli, że takie postanowienia są niedopuszczalnym ograniczeniem wolności słowa, są czymś niebywałym, skandalem – podkreślała posłanka.

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj