Podwyżki cen żywności przed świętami celową prowokacją władz. Uczestnik strajków z Grudnia ’70: były jak iskra na beczce prochu

Podwyżki cen żywności w grudniu 1970 roku to była prowokacja władz, która bardzo szybko doprowadziła do protestów. Stoczniowcy i pracownicy portów zarabiali wtedy bardzo mało – wspominał w Radiu Gdańsk Andrzej Michałowski opozycjonista z czasów PRL, uczestnik strajków z 1970 i 1980.

– Ja w tamtym czasie zarabiałem 720 złotych pensji zasadniczej. Reszta to były dodatki. Stoczniowcy, żeby zarobić na chleb i normalne życie, musieli wyrabiać nadgodziny, które dochodziły do 300 miesięcznie. Jeżeli ktoś był niepokorny, zabierało mu się te nadgodziny. Ten człowiek był biedny jak mysz kościelna – tłumaczył.

– Dlaczego do strajków przygotowano Wybrzeże? Bo miały nastąpić zmiany w PZPR. Komuniści chcieli wymienić się władzą. Sekretarzem głównym miał być Gierek, więc wybrano Wybrzeże, bo to była ludność napływowa. Najpierw w sobotę ogłoszono podwyżki żywności, a szły święta. To tak jakby zapalić iskrę na beczce prochu. Zaczęło się od Stoczni Gdańskiej, ponieważ liczyła ona prawie 17 tys. ludzi. Natychmiast dołączył port – opowiada Michałowski.

– W Gdańsku był olbrzymi kilkunastotysięczny tłum, który brał udział w strajku i go popierał. Gorzej było z wojskiem. Zostało ono zmanipulowane. Powiedziano im, że bandyci i złodzieje napadają ludzi. W innych jednostkach mówiono, że to Niemcy chcą przejąć władzę nad miastem. Prości żołnierze jechali czołgami, by ratować Polskę. Jak przyjechały czołgi, było wiadomo, że otoczono stocznię. Były pierwsze trupy. Ofiary były nie tylko z naszej strony, ale też z tamtej. Oni nigdy nie powiedzieli, ile było ofiar z tamtej strony. Tak władza ludowa przetasowywała się na szczytach – dodaje.

– Gdy szliśmy odbijać naszą delegację, z budynku milicji przemawiał do nas człowiek, który krzyczał, żebyśmy tam nie szli, bo nas zastrzelą. Słyszałem jak krzyczano, że to stoczniowiec i kapuś. Później okazało się, że to był Lech Wałęsa o pseudonimie TW „Bolek”. Człowiekiem, który chciał zorganizować strajk tak, jak trzeba, był Kazimierz Szołoch. W to wszystko wtrącił się Wałęsa. Szołoch oskarżał go, że to był prowokator, który wyprowadził ludzi na ulice. W ’71 roku we wrześniu SB przyszła i chciała aresztować Szołocha – mówił Andrzej Michałowsi.

Opozycjonista z czasów PRL odniósł się także do wydarzeń, do których doszło w Czarny Czwartek. Dzień wcześniej wicepremier Kociołek wygłosił telewizyjne przemówienie, w którym nawoływał stoczniowców do powrotu do pracy. Około 6:00 rano wojsko otworzyło ogień w stronę robotników idących z dworca do zablokowanej stoczni.

– To była prowokacja. To, że użyto prowokacji w Gdańsku, było naturalną reakcją komunistów. Ale jak można było strzelać do ludzi, których zachęcono do pracy w Gdyni? To było czyste morderstwo. To nas nauczyło, że więcej nie wyjdziemy na ulice. Lepiej robić strajki okupacyjne. Nie należy wierzyć czerwonym – podkreślił.

Andrzej Michałowski mówił też o pomyśle odebrania stopni wojskowych Jaruzelskiemu i Kiszczakowi. – Zachęcam prezydenta do zdecydowanych działań, ale my cały czas walczymy o to, żeby trupy komunistyczne zniknęły z Powązek. Należy ich przenieść i godnie pochować w innym miejscu. Powązki są tylko dla bohaterów Polski – zaznaczył gość Radia Gdańsk.

Podczas strajków na Wybrzeżu w Grudniu ’70 roku zginęło 45 osób.

 

ua/mk

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj