Rosjanie zostawiają zwłoki i zgliszcza wszędzie, gdzie się pojawiają. A Ukraińcy starają się wrócić do normalności. W audycji „Gość Dnia Radia Gdańsk” Dmytro Wasylczuk rozmawiał z Oleksandrem Markuszynem, merem podkijowskiego Irpienia.
Oleksandr Markuszyn przyznawał, że Irpień został bardzo dotkliwie poszkodowany podczas rosyjskiego najazdu. – Zostało zabitych około 300 osób. Co do rannych, nie ma dokładnych informacji, ale zginęło około 34 chłopców z obrony terytorialnej i około 50 żołnierzy. To dane przybliżone. Niestety, liczba ofiar rośnie, bo znajdujemy groby w budynkach, podwórzach, w parkach, na terenach w okolicy budynków – wskazywał.
W mieście zatrzymano też niektórych maruderów. – Są częściowe dane. Maruderów w całym tym czasie zatrzymano około 100. Wszyscy zostali przekazani policji. Kiedy trwały walki, policji w mieście oczywiście nie było, byli tylko żołnierze. Mieliśmy dużą liczbę maruderów, których wywoziliśmy, a gdy nie było takiej możliwości, to pomagali oni sprzątać ulice – wskazywał mer Irpienia.
Oleksandr Markuszym podkreślał, że wojenne zniszczenia mogą być traktowane jak powód do dumy. – Miasto jest bardzo zniszczone. Czemu? Walczyło, nie puściło dalej wroga. Nasze miasto to nie jest po prostu miasto Irpień. To miasto-bohater Irpień. Dziś każdy jest dumny ze swojego miasta. Ja jestem dumny z każdego działania naszych chłopców i mieszkańców, którzy go bronili i pomagali naszej armii. Zniszczenia są duże, ponad 50 proc. Jeżeli doliczyć do tego trochę uszkodzone i nieznacznie uszkodzone budynki, to faktycznie wyjdzie 70-71 proc. Obecnie ponad dwa tysiące rodzin z około sześciu, siedmiu tysięcy mieszkańców niestety pozostaje na ulicy. Oczywiście zwróciliśmy się do wszystkich. Prosimy Polskę, Niemcy, Czechy, żeby nam pomogli i dali drewniane budynki modułowe, które pozwoliłyby na tymczasowe zakwaterowanie do momentu powstania programu budowy nowych budynków, bo rozumiemy, że z miejscowego budżetu nie damy rady tego odbudować, tym bardziej, że z lokalnym budżetem też mamy dzisiaj problem, bo pięć największych przedsiębiorstw, które przekazywały miastu największe podatki, zostało całkiem zniszczone i potrzeba czasu, żeby mogły się odbudować – przypominał.
Dlaczego Rosjanie są aż tak okrutni wobec cywilów? – Kiedy uwalnialiśmy Irpień, 70 proc. kontrolowaliśmy my. Kiedy uwalnialiśmy Buczę, Hostomel, oni w kolumnach uciekali swoimi samochodami. Niektóre ostrzelaliśmy. Była w nich kobieca bielizna, budy dla psów, jakieś stare rowery. Oni szli tu i spodziewali się, że będą ich witać z otwartymi ramionami. Kiedy zobaczyli prawdę, a nie to, co pokazywano im w telewizji, zrozumieli, że są tu nikomu niepotrzebni i być może dlatego tak cynicznie pastwili się nad naszymi kobietami, rozstrzeliwali mężczyzn, cynicznie mordowali starszych – sugerował mer Irpienia.
Podczas walk Oleksandr Markuszyn nie opuścił miasta. – Urodziłem się tu, wyrosłem i nadal mieszkam. Jako mer jestem także dowódcą obrony terytorialnej naszego miasta. Od pierwszego dnia do dzisiaj jestem w Irpieniu. Walczę z chłopcami na pierwszej linii. Uważam, że jakikolwiek główny urzędnik miasta, którego społeczność walczy, powinien być razem z nią, bo jak dowódca ucieknie, ucieknie całe wojsko. Jak nie będzie dowódcy na miejscu, nie będzie i wojska – mówił.
Obecnie w Irpieniu trwa rozmontowywanie min. – Rozminowanie już wcześniej miało miejsce w mieście. Stworzyliśmy własny oddział do tego celu. Ludzie, którzy wracają albo znajdują coś podejrzanego na ulicy, telefonują bezpośrednio na gorącą linię. W ostatnim czasie znaleźliśmy bardzo nieprzyjemne rzeczy. To zaminowane place zabaw dla dzieci. Czy prawdziwy żołnierz może zrobić coś takiego? Nie może. Zginęłoby o wiele więcej ludzi, ale mojemu zespołowi udało się coś, co uważam za najważniejsze. W naszym regionie jest 100 tysięcy mieszkańców. Udało nam się ewakuować 95 proc. Wyprowadzaliśmy ludzi dzień i noc, pod bombami i ostrzałami. Gdybyśmy tego nie zrobili, byłyby tysiące ofiar – podkreślał Oleksandr Markuszyn.
Posłuchaj całej rozmowy:
MarWer