Pożegnalnym golem w ekstraklasie tylko wzmocnił swoją legendę. W jego przypadku słowo „legenda” zawsze idzie w parze z nazwą Lechia Gdańsk. Samego zawodnika przez lata krępowały takie honory. Do dziś nie lubi udzielać wywiadów, ostatnio odmówił kilku redakcjom, ale dla Radia Gdańsk zrobił wyjątek. Gościem cyklu „Jestem z Pomorza” jest Piotr Wiśniewski, były piłkarz Lechii Gdańsk, skromny starogardzianin unikający rozgłosu.
„Wiśnia” nie lubi mikrofonów i błysku fleszy. Po zakończeniu imponującej kariery schował się w cień, dyskretnie delektując się „życiem po życiu” w stolicy Kociewia. Na co dzień pomaga synowi w realizacji piłkarskich marzeń, co jakiś czas spotka się z Oldboys Lechia, by sprawdzić, czy aby stara forma snajperska nie rdzewieje.
O życiu prywatnym nie chce mówić i my tę prośbę szanujemy. Skupiamy się więc na rozdziale domkniętym – 260 występach w Lechii, 28 golach, awansach, utrzymaniach i golach, które bywały przepiękne. Jak ten w Białymstoku, kiedy skręcił dwóch piłkarzy Jagiellonii, by potem przymierzyć z lewej nogi pod poprzeczkę na dalszy słupek.
A karierę kończył książkowo. Przez pół roku nie dostawał szansy od Piotra Nowaka w sezonie, gdy Lechia mogła zdobyć mistrzostwo Polski. W ostatnim domowym meczu z Pogonią Szczecin wszedł na boisko, gdzie trzy minuty później zdobył ostatnią bramkę, przed własnymi kibicami, we własnym piłkarskim domu.
– Byłem w ogóle w szoku, że trener dał mi szansę, że mogłem wejść na te parę minut. Wcześniej przez pół roku nie dostawałem szansy, mimo że zimą dobrze wypadłem w sparingach. Wiedziałem już, że kontraktu nie przedłużę, że to mój ostatni sezon. Trybuny przez ten cały czas śpiewały „Wiśnia gol” więc jak ją strzeliłem, to po prostu nie mogłem uwierzyć – tłumaczy zawodnik.
Zapraszamy do wysłuchania rozmowy:
Paweł Kątnik





