Kupując samochód elektryczny, będzie można zyskać nawet 50 tys. złotych – tyle wynosi maksymalna dotacja proponowana przez resort energii, powiększona o potencjalne oszczędności na paliwie. Czy te zachęty spowodują większe zainteresowanie Polaków tym rodzajem aut?
Swoimi opiniami na ten temat podzielili się z Iwoną Wysocką ekonomista Stanisław Szultka oraz Marek Lewand owski, rzecznik „Solidarności”.
– Nie sądzę, żeby te korzyści przełożyły się na dużą skalę zakupu i rejestracji samochodów elektrycznych. Dla kogoś, kto rozważa kupno tego typu auta, wsparcie rzędu 30 proc. może być argumentem, jednak nie wydaje mi się, by mogło być to zjawisko masowe. Przy zakupach kierujemy się ekonomią w zdecydowanie większym stopniu niż nasi sąsiedzi z zachodu i kiedy przychodzi do wyłożenia pieniędzy, czynnik kosztowy okazuje się kluczowy – wyjaśniał Stanisław Szultka.
– Dla mnie to pomysł dziwny, jeśli nawet nie głupi. My i tak nie kupujemy nowych aut. Najtańszy samochód elektryczny, jaki moglibyśmy kupić, kosztowałby 70 tys. złotych, co jest poziomem nieosiągalnym dla większości z nas. Po drugie, te auta nie są jeszcze na tyle doskonałe, żebyśmy w gospodarstwie domowym mogli sobie pozwolić na posiadanie wyłącznie jednego auta elektrycznego, więc i tak skazani bylibyśmy na drugie, tradycyjne. Po trzecie, nie znam żadnej polskiej marki samochodu elektrycznego, więc nie widzę sensu uruchamiania tych środków, by dotować obce gospodarki i wyprowadzać pieniądze z kraju – zauważył Lewandowski.