Zarobki Polaków wzrosną w ciągu 20 lat o 141 proc. To piąty najlepszy wynik na świecie. Za dwie dekady polskie płace będą stanowić równowartość 71 proc. średnich wynagrodzeń w Wielkiej Brytanii – wynika z raportu firmy PWC. Jakie to będzie niosło konsekwencje dla pracodawców? W audycji „Ludzie i pieniądze” Natalia Bogdan, prezes JobHouse oraz Marek Lewandowski, rzecznik „Solidarności”, zastanawiali się, czy wspomniany wzrost to dużo czy mało – tak dla pracodawców, jak i pracowników.
– Myślę, że mało i że ten wzrost nastąpi szybciej niż w ciągu 20 lat. Wpłynie tak, jak wpłynęło na gospodarkę niemiecką, francuską czy włoską. Presja płacowa wymuszała zmianę gospodarki na bardziej innowacyjną, na produkowanie bardziej przetworzonych wyrobów, a nie tylko montowanie i skręcanie śrubek, czyli to, co w Polsce dominuje. Przykład z branży stoczniowej. W Polsce, żeby wyrobić normę, trzeba było wyspawać jedną szpulę drutu, która waży 16 kg. W Norwegii na wykonanie szpuli drutu są dwa dni, a waży ona tylko 5 kg. Tam spawacz zarabia pięciokrotnie więcej niż u nas. To pokazuje, jaka przepaść technologiczna nas dzieli. Tam spawacze wykonują tylko szczególne prace, bo są zbyt drodzy. Dwie trzecie prostych robót wykonują automaty – objaśniał Lewandowski.
– Będziemy zarabiać więcej, ale ktoś musi nam te pieniądze zapłacić. Dlatego firmy będą podnosiły ceny, żeby zarobić na pensje pracowników. Ratunkiem będzie robotyzacja. Pytanie, czy polscy pracodawcy są przygotowani technologicznie, finansowo i mentalnie, żeby automatyzację wprowadzać na taką skalę, jak na zachodzie – zastanawiała się Natalia Bogdan.