Władze Portu Gdynia w porozumieniu z rządem chcą, aby jednostka stała się portem instalacyjnym dla przemysłu offshore wind. Według założeń port miałby stanowić zaplecze transportowe i przemysłowe dla rozwoju powstających farm wiatrowych. O wykorzystaniu gdyńskiego nabrzeża zadecydowała lokalizacja. Ten port ma najlepszą dostępność do działek morskich, na których mają stanąć farmy.
Gośćmi Artura Kiełbasińskiego w audycji Ludzie i Pieniądze byli Adam Meller, prezes zarządu portu w Gdyni oraz Mateusz Kowalewski z portalu gospodarkamorska.pl.
Adam Meller wytłumaczył, na czym polega działalność portu instalacyjnego.
– Przypływają do portu elementy wiatraków; wieże, generatory, śmigła. Tu są montowane i wywożone następnie na działki morskie. Przy założeniu, że na zapleczu portu mogłyby powstać zakłady produkcyjne, które by pewne elementy mogły produkować – mówił prezes zarządu portu w Gdyni.
– Projekt jest olbrzymi, szacowany na ponad 100 miliardów złotych. Ten projekt leży w zainteresowaniu największych graczy, takich jak PKN Orlen i PGE Baltica. W tej chwili powstaje rozporządzenie rządowe, w którym Port Gdynia ma zostać wpisany jako port instalacyjny. My dzisiaj zaczynamy rozmawiać o tym, gdzie port instalacyjny miałby zostać zlokalizowany – mówił prezes zarządu gdyńskiego portu.
Pomysł przekształcenia gdyńskiego nabrzeża w port instalacyjny komentował na naszej antenie dziennikarz portalu gospodarkamorska.pl.
– Myślę, że w naturalny sposób, przez swoje położenie, Gdynia staje się portem instalacyjnym. Zarówno do budowy morskich farm wiatrowych, jak i później do ich obsługi. Pamiętajmy o tym, że ta obsługa to wieloletni i kosztowny proces. W dzisiejszych czasach, w związku z pandemią, waga tych inwestycji rośnie. Szczególnie w perspektywie pobudzenia polskiej gospodarki, polskiego biznesu. Budowa morskich farm wiatrowych to olbrzymi proces, więc mogłoby na tym skorzystać wiele firm – podkreślał Mateusz Kowalewski.