Polacy w ostatnim czasie masowo instalowali pompy ciepła. Obecnie popyt na te instalacje wyhamował. Rząd liczy, że to się zmieni dzięki kolejnej edycji programu „Mój Prąd”. Jest jednak powód, który może zniechęcić do inwestycji. Pompy ciepła podrożały średnio o 25 proc. Jak długo rynek OZE będzie wykorzystywał dobrą koniunkturę? Czy swoista chciwość producentów urządzeń i sprzedawców może doprowadzić do zahamowania? Odpowiedzi Tomasz Klinger w programie „Ludzie i Pieniądze” szukał z Szymonem Gajdą, prezesem WFOŚiGW w Gdańsku.
– Możemy zaryzykować stwierdzenie, że nie osiągnęliśmy jeszcze szczytu cen. Presja regulacyjna ma tu ogromne znaczenie. W kwietniu rząd niemiecki przyjął de facto zakaz instalowania źródeł ciepła zasilanych paliwem kopalnym w nowych budynkach. To oznacza, że od 2024 roku w RFN wszystkie nowe źródła ciepła to będą przede wszystkim pompy ciepła. To nasz duży, zamożny sąsiad, który wdrożył mechanizm generujący gigantyczny popyt na pompy ciepła. To oznacza, że ceny na naszym rynku będą rosły. Zasobność naszych portfeli jest zdecydowanie niższa, więc nawet przy wysokim subsydiowaniu tych zmian ze strony państwa, tempo narzucone przez głównych graczy europejskich powoduje, że koszty będą rosły – zaznaczył Gajda.
– Na tym rynku dominujące są firmy niemieckie i skandynawskie. Spore zaniepokojenie sytuacją widać również wśród publicystów niemieckich. To nie tylko problem samych cen pomp ciepła, ale również usług instalacyjnych. Niemcy borykają się z problemami w zakresie braku siły roboczej. Ktoś musi te pompy zainstalować i serwisować. Problemów jest dużo więcej, ale zasadniczą kwestią jest problem zasilania pomp prądem. RFN niedawno zdecydowało się, by odstawić kolejne trzy bloki atomowe. Trzeba zadać pytanie czym będą zasilać te pompy ciepła? Są ambitne plany budowania wodorociągu czy rozwoju magazynowania energii w Europie, ale to tylko plany. Jakie będą konsekwencje tej gonitwy dla rynku? – zastanawiał się prezes WFOŚiGW w Gdańsku.
ua