Niedługo minie rok od początku pełnowymiarowej wojny na Ukrainie. W tym czasie zginęło tam ponad 16,5 tysiąca osób. W audycji „Pomorze, Polska, Europa” Robert Silski rozmawiał o życiu w Kijowie z Margaritą Sytnik, naszą redakcyjną koleżanką, która mieszka w ostrzeliwanej przez Rosjan ukraińskiej stolicy.
Margarita Sytnik przyznała, że na Ukrainie odczuwa kontrast, porównując tamtejsze warunki życia z tym, do czego jesteśmy przyzwyczajeni w Polsce. – To jest inny kraj. Różnica jest bardzo odczuwalna, zwłaszcza teraz. Na przykład kiedy przyjechałam w sierpniu, w Kijowie nie było widać, że wojna trwa. Wszędzie byli żołnierze, ale wszystko działało, nie było masowych ostrzałów rakietowych. Zmiany zaczęły się 10 października, kiedy nastąpił pierwszy ostrzał rakietowy i uderzenia w infrastrukturę krytyczną, dlatego jest takie napięcie. Prawie codziennie obawiamy się, że coś może się wydarzyć. O ile wcześniej nawet ja nie zwracałam za bardzo uwagi na alarmy przeciwlotnicze, o tyle teraz to stresujące, kiedy to wszystko się zaczyna i nie wiadomo, czym się skończy. Ja na przykład nie boję się tego, że rakieta uderzy w mój dom i mnie zabije, ale czuję napięcie związane z tym, że nie będzie prądu, wody czy ogrzewania. Przykładowo tydzień temu w Kijowie było minus 15 stopni. W takiej sytuacji mieszkanie bez ogrzewania nie jest komfortowe – mówiła.
Nasza redakcyjna koleżanka wskazywała na różnice w warunkach życia panujących w różnych częściach Ukrainy. – Moja rodzina pochodzi z Sum. To miasto na północy Ukrainy. Obwód codziennie jest ostrzeliwany. To 30 kilometrów od granicy. Miasto jest w mniej więcej bezpiecznej sytuacji, chociaż codziennie wyłączają prąd i nie ma normalnych warunków. Byłam na przykład w Charkowie. Tam jest inna sytuacja. Alarmy rozlegają się po pięć razy dziennie i nie wiadomo, jakie będą ich skutki, a w Charkowie widać te ostrzały i skutki wojny. Jest tam na przykład rejon Sałtiwka, który został całkowicie zniszczony – wskazywała.
Posłuchaj całej audycji:
MarWer