Starając się zachować roztropne proporcje w myśl zasady: minimum słów – maksimum treści, zacznijmy może od autobusu „S”, w którym znalazłem się w czwartkowy ranek. Pojazd mknie w kierunku Gdyni. Pasażerów niewielu. Niektórzy kupują bilety. Są i tacy, którzy d o p y t u j ą. Na przykład starsza pani chce się dowiedzieć, gdzie powinna wysiąść, by trafić do Centrum Medycyny Morskiej i Tropikalnej. Kierowca uprzejmy i precyzyjny. Objaśnia, że najbliżej do szpitala z przystanku przy ul. Wielkopolskiej.
– Ale akurat „eska’ się tam nie zatrzymuje – uprzedza. – Trzeba wysiąść wcześniej i złapać trolejbus jadący z Sopotu lub z pętli w Orłowie – radzi, a ja i inni słuchając tej rozmowy myślą, że trochę przyjdzie babci pomarznąć. Akurat dziś jest nie więcej niż 10 st. C i wieje.
Co prawda w pewnej odległości przed nami widać nietypowe „710”, ale żadnych szans, by je dogonić i jeszcze się przesiąść. (Znam te sytuacje z autopsji; niejednokrotnie próbowałem dokonać trudnej sztuki szybkiej przesiadki z „S” do „R” i odwrotnie).
Wydawało się więc, że jedyne konstruktywne rozwiązanie może polegać na tym, że kierowca „eski” ulituje się nad kobietą i złamie regulamin, zatrzymując na chwilkę wóz w pobliżu ul. Powstania Styczniowego.
Tymczasem… Tymczasem ten zaskoczył wszystkich. Gdy dojeżdżaliśmy do ul. Orłowskiej i pasażerka zaczęła się zbierać, usłyszała: – Proszę się nie spieszyć. Trolejbus na panią zaczeka. I rzeczywiście! Czekał!
Pozostali pasażerowie nie kryli uznania. Ja też. Nie tylko w związku z nadzwyczajną uprzejmością obu kierowców. Mnie, ten „nasz” zaimponował dyskrecją. Siedziałem tuż za prowadzącym „eskę”, wydawało mi się, że kontroluję sytuację. A jednak nie usłyszałem kiedy i jak obaj panowie z gdyńskiego ZKM nawiązali ze sobą kontakt i uzgodnili, to czego byłem świadkiem.
…Oto dlaczego, obserwując świat, należy korzystać ze wszystkich zmysłów. Aż tyle się dzieje, że za radą doktora Sienkiewicza, trzeba uwzględnić nie tylko to, co słychać. Także to, co widać i czuć.