Możemy być drugimi Indiami, trzecim Singapurem, a nawet Tajlandią północy. Stanąć w szranki z Węgrami, Czechami, czy z Turcją. Nie, to akurat pudło. Z bisurmanami już stawaliśmy pod Wiedniem. Więc – raczej z Belgią lub Hiszpanię. Skąd i czemu akurat tak egzotyczne przykłady, od Sasa do Lasa? Otóż okazuje się, że są to wzorce, do których zmierzamy; symbole naszych nadziei związanych z „produktem turystycznym”, jakim jest zdrowie. Właśnie do półmetka dociągnął pewien projekt przez duże „P”. Jego osią jest walka z bezrobociem w krajach Bałtyku Południowego. Bramą do sukcesu – m.in. integracja rynku pracy oraz promowaniu mobilności siły roboczej (w skrócie „SB PROFESSIONALS”). A kluczem infrastruktura leczniczo – uzdrowiskowo – rehabilitacyjna, czyli baza dla tzw. turystyki medycznej.
Nie wchodząc w szczegóły: z organizacyjnego punktu widzenia na polskim Wybrzeżu jest pod tym względem całkiem nieźle, a w Gdańsku nawet funkcjonuje ogólnopolska centrala Polish Association of Medical Tourism.
– Skoro inni mogą czerpać z tego krocie, Polska też potrafi – dowodzono podczas specjalnego panelu na konferencji w Pomorskim Parku Naukowo – Technologicznym. Sprawy idą w dobrym kierunku i jak podaje Tourmedica, zagraniczni „turyści medyczni” coraz chętniej przyjeżdżają na operacje plastyczne, zabiegi stomatologiczne, kardiologiczne oraz rehabilitację. Popularnością cieszą się także laserowe zabiegi okulistyczne, laryngologia, bariatria, ortopedia i neurologia.
Kliniki blisko zachodniej granicy są oblegane przez Niemców i Brytyjczyków, zaś te na północy (czyli u nas) przez pacjentów ze Skandynawii. Przyciągają ich atrakcyjne ceny m.in. operacji zaćmy, czy wszczepiania implantów dentystycznych.
Tylko w 2012 roku ponad 300 tys. pacjentów zostawiło z tego tytułu ok. 800 mln zł, a w przyszłości może być tego nawet 5 miliardów . Polski rynek usług medycznych dla cudzoziemców ma szansę każdego roku wzrastać o 12-15% i jego promowanie cieszy się bardzo silnym wsparciem Ministerstwa Gospodarki.
Referenci roztaczali przed słuchaczami bajeczne wizje, choć nie kryli także kłopotów. Najbardziej zaś z orbity marzeń sprowadzał panelistów na ziemię Andrzej Sokołowski, szefujący spółce Centrum Rehabilitacji i Odnowy Biologicznej. Nie każdemu to było w smak. Choć sami sobie winni, bo niby czego innego mogli się spodziewać?
Dwa tygodnie wcześniej, w wywiadzie opublikowanym przez „Dziennik Bałtycki” napisano, że polska służba zdrowia z zasady nie jest przyjazna pacjentowi. Że pod względem liczby lekarzy na 10 tysięcy mieszkańców jesteśmy na szarym końcu w Europie, przy najwyższej średniej wieku lekarzy i pielęgniarek.
Kropkę nad „i” stawiał zaś tytuł publikacji: „Cały system polskiej służby zdrowia nadal funkcjonuje, niestety, w oparach absurdu”. Co było też cytatem z wypowiedzi dr. n. med. Andrzeja Sokołowskiego. Tym razem, jako prezesa Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Szpitali Prywatnych. Stu dziesięciu placówek mających być, jak chcą apostołowi turystyki medycznej, fundamentem drugich Indii w Polsce.