O restauracji Bulaj wiedziałam tyle, że jest. Do odwiedzin zachęciła mnie znajoma z pracy. Poczytałam, pooglądałam i wreszcie w czwartkowy wieczór udało mi się odwiedzić Bulaja.
Dziś na opak, a do tego bez kurczaka, bez wołowiny…
Tę recenzję wyjątkowo zacznę od jedzenia, bo w tym miejscu pierwsze skrzypce zdecydowanie grają potrawy. W Bulaju nie zjemy kurczaka ani wołowiny, bynajmniej przygotowanej w sposób tradycyjny. Tutaj jemy to, czego na co dzień nie przygotowujemy w domu. Królik, kaczka, czy przeróżne ryby przygotowane na przeróżne sposoby.
Menu jest krótkie, jednak dwie strony skrywają wiele tajemnic. Widzimy zupę rybną, befsztyk tatarski, tatar ze śledzia, czy sandacza w sosie borowikowym. Brzmi ciekawie, jednak ja polecam Państwu pytać o rybę, danie i zupę dnia. To smaki wyjątkowe, a pan Piotr z pewnością pomoże Państwu dobrać coś dla siebie
Pan Piotr jest kelnerem. To mężczyzna w średnim wieku, otwarty, pełen entuzjazmu i wydaje się doskonale znać na kuchni. Jego misją nie jest naciągnąć klienta na jak najwyższy rachunek, a sprawić by wrócił jeszcze nie raz. Otwarcie mówi o tym, że w Bulaju jedzenie nie czeka. To klient czeka na jedzenie. Krócej lub dłużej w zależności od dania i oblężenia. Wszystko musi być przygotowane na świeżo, a to trwa. Oczywiście bez przesady, a czekać warto, bo smaki są wyborne.
Kiedy proszeni jesteśmy o nasze zamówienie, nie wiemy nic. Pytamy o zupę dnia. Do wyboru mamy kurkową i chłodnik, a że obie brzmią pysznie pytamy kelnera. Pan Piotr patrzy na nas jakby chciał zajrzeć do kubków smakowych i sprawdzić co lubimy, wreszcie mówi: „Kurkowa”. Kurkową zamawiamy.
Jesteśmy nad zatoką, w miejscu gdzie nie brakuje barów ze smażoną rybą i frytkami, więc i chcemy zjeść dobrą rybę. Oprócz tych przedstawionych w karcie, do wyboru mamy jesiotra („Jesiotr nie dla Państwa, za dużo będzie”) i sielawę, która jeszcze niedawno pływała w mazurskim jeziorze. Pytamy czy świeże. „Wszystkie oprócz halibuta”. Nie dziwi mnie to, acz spotkałam się z miejscem, gdzie uparcie twierdzono, że halibut świeży i rano z wód Bałtyku złowiony. Zabłądził? Podsumowując, wybieramy sielawę.
W menu był też królik, a to smak mojego dzieciństwa. Pamiętam czasy, kiedy moja rodzina zajmowała się hodowlą królików. Często pojawiał się na stole, a w czasie świąt obowiązkowo jadło się pasztet z królika. Zamawiamy!
Kiedy w menu widzę pierogi z dzikiem, prawie skacze z radości, acz nie dowierzam że tym razem się uda. Jestem pewna, że zaraz wykreślą je z menu albo ufo porwie ostatnią porcję. I co? Nie udaje się. Tym razem za sprawą obsługi. Pan Piotr kategorycznie (oczywiście w żartobliwy sposób) zabrania nam zamówienia pierogów. „To już wystarczy, najedzą się Państwo… Teraz napoje i to wszystko! A poza tym ryba, królik w tymianku i te pierogi? Nie pasuje.” Jak dobrze mieć takiego doradcę obok siebie, strażnika dobrego smaku i stanu portfela. Pierogi zawsze można domówić albo (pewnie ze strony kelnera bardziej) przyjść innym razem.
Od początku dziwi nas w menu brak karty z deserami i napojami. Musimy spytać. „Co możemy zamówić do picia?” „Wszystko oprócz Kubusia.” „A lemoniada jest?” „Nie ma, ale co to za problem, zaraz będzie! Jak pani każe, tak ja łażę.”
Przytoczyłam ten dialog, bo to swego rodzaju czysta kwintesencja Bulaja. Tutaj słucha się klienta, stara się wyczuć jego smaki i zadowolić kubki smakowe od a do zet! Jak mówi pan Piotr, w tej restauracji to klient jest szefem, a jak ten szef będzie zadowolony, to i ten prawdziwy również.
Na zupę nie czekamy długo, standardowo jedna porcja, dwie miseczki. Koszt kurkowej to 14 złotych, a w miseczce? Aż roi się od kurek, nie siekanych, w całości! Oprócz tego koperek, trochę boczku i coś, co z pewnością dodaje jej wyjątkowego smaku – ser fromage (zaskakujące połączenie, ale tak właśnie usłyszałam). Całość lekko gęsta, kremowa i przepyszna. Nie jestem zbyt wielką fanką grzybów, ale kurki w sezonie uwielbiam!
Dalej na stół wjeżdżają sielawki i królik. Na talerzu „pływają” trzy ryby. Towarzyszą im pieczone ziemniaki w mundurach i miseczka pełna sałatki z pomidorów i rzodkiewki. Za zestaw płacimy 44 złote. Mięso idealnie odchodzi od ości. Jest delikatne, miękkie, a przy tym jędrne. Nie jest to danie opływające tłuszczem, mimo że smażone sprawia wrażenie lekkiego.
Moim faworytem z pewnością jest udziec z królika. Na talerzu ułożony jest na puree z ziemniaków, marchewki i groszku, oblany sosem na bazie tymianku, a niczym uszka wystają z niego gałązka świeżego tymianku i szczypiorek. Wygląda wyśmienicie, a jeszcze lepiej smakuje. Mięso z królika jest bardzo delikatne, kruche, jednak smakiem bliżej mu do kurczaka, niż wołowiny czy wieprzowiny. Stąd, aby smakował wyjątkowo, a nie mdło, potrzebne jest dobre przygotowanie oraz połączenie smaków. Tutaj to się udało! Danie na piątkę, a cena? 39 złotych za całość.
Pan Piotr od razu poleca torcik bezowy, ale bez zastanowienia oboje krzyczymy „nie”! Ani ja, ani mój chłopak nie jesteśmy wielkimi fanami bez, a poza tym po takiej uczcie potrzeba nam czegoś choć trochę lżejszego.
Kolejna propozycja to suflet czekoladowy z sosem malinowym. Temu z pewnością nie możemy się oprzeć. Od razu zostajemy ostrzeżeni, że trzeba będzie czekać dwadzieścia minut. W przypadku sufletu ten fakt mnie nie zaskakuje, jednak bardzo dobrze, że pan Piotr o tym informuje.
Miało być dwadzieścia minut, a jestem pewna, że zawędrował na nasz stolik prędzej! Wygląda obłędnie i szybko zabieramy się do jedzenia. Tak szybko, że dopiero gdy po czekoladowej rozkoszy odkładamy łyżki przypominamy sobie o zdjęciu! Na szczęście udało nam się jeszcze sfotografować inny.
Suflet idealny, bardzo czekoladowy, a słodycz doskonale zrównoważona została przez lekko kwaśny mus malinowy. Mogę się założyć, że mus zrobiony został ze świeżych malin! Konsystencja? Idealna! Kolejny strzał w dziesiątkę i oprócz ostatniej panna cotty, to teraz mój drugi ulubiony deser.
Było o jedzeniu, a teraz od początku…
Bulaj znajduje się w Sopocie na wydmach. Odnajdziemy go przy wejściu na plażę numer 12. Wyglądem nie powala. Ot, po prostu większy bar przy plaży. Nie jest to miejsce zobowiązujące. Spokojnie można przyjść prosto z plaży, w klapkach. Oczywiście bez przesady! Na strój kąpielowy lepiej założyć spodenki i koszulkę Na uwagę z pewnością, zasługuje przepiękny drewniany bar i, jak na nadmorską knajpę przystało, mapa dla prawdziwych wilków morskich.
Dużym plusem jest ogromny taras znajdujący się od strony morza. Mieści dużo stolików, a widoki (szczególnie wieczorem) są przepiękne. Poza tym jest prosto, czysto i schludnie. Uroki temu miejscu dodają obrusy: kwieciste i w kratkę oraz bardzo duża ilość świeżych kwiatów.
Goście, których spotykamy to głównie rodziny z dziećmi w różnym wieku. Od uroczych bliźniaków wesoło pokrzykujących w wózku, po dorosłych. Obok nas przy złączonych stołach zasiadają cztery pokolenia. Pięknie się na to patrzy.
A ceny? Jak widać w menu, typowo Sopockie, jednak w tym przypadku nie są wygórowane. Płacimy za dobre produkty, świetną obsługę i wyjątkowe smaki.
Serdecznie Państwa zapraszam do tego miejsca, a znajduje się ono w Sopocie przy ulicy Franciszka Mamuszki 22 (wejście na plażę numer 12).
Pozdrawiam!