Dzisiaj opowieść będzie wyjątkowa. Dlaczego? Będzie opowieścią o tym, co działo się podczas malborskiego „Oblężenia” od strony gastronomicznej i nie tylko.
Razem z moim chłopakiem Robertem do Malborka planowaliśmy wybrać się od dawna. Wreszcie nadarzyła się okazja – „Oblężenie” zamku w Malborku. Na początku martwimy się trochę o ogromne korki na wjeździe do miasta, gigantyczne kolejki i tłumy zwiedzających. Ostatecznie jednak nie mamy żadnych problemów!
Wyjeżdżamy w piątek popołudniu i około 19 jesteśmy na miejscu. Korek? Mamy szczęście, bo utykamy tylko na pięć minut. Wydarzenie jest też doskonale przygotowane na taką liczbę odwiedzających. Jedyna kolejka, w jakiej mamy okazję stać to kolejka po bilety na nocne zwiedzanie zamku, jednak nie było to (jak martwiłam się wcześniej) aż tak uciążliwe. Przygotowanych atrakcji było mnóstwo. Sądzę, że każdy mógł znaleźć coś dla siebie.
To, co nam podobało się najbardziej to klimat tworzony przez ludzi ubranych specjalnie na to wydarzenie. Wokół zamku było też mnóstwo stoisk, gdzie za nieduże pieniądze można było zakupić przebranie dla dziecka. Na całej posiadłości roiło się od małych rycerzy i pięknych dam w długich sukniach.
Skoro o stoiskach mowa, część z nich pozytywnie mnie zaskoczyła. Tego typu wydarzenia kojarzą mi się ze stoiskami, których zadaniem jest tandetą wyciągnąć od ludzi pieniądze. Zazwyczaj omijam je z daleka. Tym razem jest nieco inaczej. Oczywiście oprócz typowo „jarmarcznych” stoisk, są takie które proponują bardzo ciekawe aktywności. Jest stoisko kowala, który na naszych oczach może wykuć dla nas podkowę. Trochę to trwa, jednak jest bardzo ciekawe, szczególnie, że facet raz na jakiś czas opowiada anegdotki, rzuca dowcipami. Dla fanów rękodzieła wybór jest ogromny! Od biżuterii, przez ręcznie strugane, rycerskie atrybuty, po różnego rodzaju wyroby ze skóry. Za nieduże pieniądze można też wziąć udział w warsztatach garncarskich i ulepić swój własny garnek pod okiem specjalisty.
A jak to wygląda od strony kulinarnej?
Przede wszystkim grille! A na nich pieczone kiełbaski, karkówki, szaszłyki czy ziemniaki, a nawet góralskie oscypki. Stoisk jest mnóstwo, od typowo fast foodowych jak kebaby, zapiekanki, frytki i tortille, po te bardziej związane z epoką. Te są zdecydowanie bardziej oblegane, a przynajmniej tak wyglądają. Rozpalone są tam ogniska, a nad nimi wiszą ogromne, żeliwne kociołki pełne bigosu. Młodzi rycerze doglądają mięsiwa na grillach, a panny podają żurek, zamkowy gulasz, rycerskie kluski czy placki. Wybór jest ogromny, a ceny? W porównaniu do pobliskich restauracji, możemy zjeść dużo taniej. Za kilka złotych otrzymamy zupę czy bigos. Szaszłyk lub grillowana kiełbaska to koszt średnio dziesięciu złotych. Mamy ochotę na bigos, ale niestety spieszymy się na turniej konny, a tutaj po tego typu jadło kolejki w porze obiadowej są dość duże.
W tym miejscu roi się też od budek z goframi, lodami i różnego rodzaju kolorowymi koktajlami.
Aby zaspokoić głód, kusimy się na pajdę chleba ze smalcem i kiszonego ogórka. Jak smakuje! Przede wszystkim chleb, dlatego kupujemy po pół ogromnego bochenka i zabieramy ze sobą do domu. Koszt połowy (1,5kg) to 12 złotych.
Co jeszcze kupujemy?
Jako, że w niedzielę wieczorem jedziemy do rodziców Roberta, kupujemy trochę pamiątek. Dla malucha procę – pięciolatek pierwszy raz widzi coś takiego i jest zachwycony! Dla trochę starszych łuk – to zabawka i dla dorosłych, i dla dzieci. Oprócz tego pamiątkowe magnesy na lodówkę, a dla starszyzny odpowiedni trunek. W okolicy zamku roiło się od punktów z przetworami z miodu. Jako, że miodu u nas dostatek, degustujemy i decydujemy się na zakup miodu pitnego. Zimą w Zakopanem piliśmy taki na ciepło z dodatkiem goździków. Latem zaś dobrze smakuje na zimno.
Gdzie na obiad?
Oprócz budek z jedzeniem i stoisk gastronomicznych, na zamku są też restauracje. Na obiad wchodzimy do restauracji Piwniczka. Znajduję się ona w piwnicy zamku, na wprost od mostu nad rzeką Nogat. Od wejścia współczuję obsłudze. Choć kelnerek jest sporo, to gości tłumy. Restauracja jest bardzo duża, ma dwa piętra, a przed jest spory ogródek zastawiony stolikami. Dziennie przewija się tam kilkaset osób. Znajdujemy wolne miejsce i szybko podchodzi do nas kelnerka. Z racji tego, że podczas spacerowania po włościach zamkowych kusimy się na różnego rodzaju przekąski jak lody, rzeczony już chleb ze smalcem czy migdały w karmelu nie jesteśmy bardzo głodni. Decydujemy się na zupę z zamkowego kociołka, kiszkę i domowy sernik.
Uzbrajamy się w cierpliwość i czekamy… Okazuje się, że mimo tłumów, zupę otrzymujemy błyskawicznie. Tajemnicza zupa z zamkowego kociołka to gulaszowa, gotowana na mięsie drobiowym, z ogromną ilością warzyw. Lekko ostra, trochę brakuje mi w niej mięsa, ale dobrze smakuje. Kosztuje 12 złotych.
Na kiszkę czekamy nieco dłużej. Pierwszy i ostatni raz jadłam kiszkę w restauracji „Pod Kurem” w Kościerzynie. Ta w Piwniczce smakowała zupełnie inaczej. Przede wszystkim nie były to ziemniaczane, opanierowane placuszki, a kiszka uformowana na kształt kiełbaski w osłonce. Smak tej był bardziej ostry, a za sprawą dużej ilości podsmażanego boczku bardziej mięsny. Tutaj kiszka podawana jest z ogórkiem małosolnym oraz dużą ilością chrzanu. Założę się, że jest tarty na miejscu! Niesamowicie ostry, już przy niewielkiej ilości przyjemnie piecze gardło i nozdrza. Tak lubię! Za kiszkę płacimy 12 złotych.
Ostatnim zamówionym przez nas daniem był domowy sernik. Trochę musimy na niego czekać, gdyż kelnerka zapomniała o tej części naszego zamówienia. Bardzo duży kawałek kosztuje 9 złotych.
W restauracji Piwniczka wybór dań jest ogromny, a ceny w porównaniu do innych, znajdujących się na zamku restauracji niskie. Jeśli chodzi o obsługę, niestety nie mogę jej ocenić. Obsługiwała nas bardzo miła i obrotna dziewczyna – była wszędzie. Zajęliśmy stolik w środku, a ona oprócz obsługiwania nas i sąsiadów, zajmowała się również gośćmi na zewnątrz. Małe nieporozumienie z sernikiem, pomyłka przy wystawieniu rachunku (otrzymaliśmy za niski) można by zaliczyć jako minus tego miejsca. Jednak trzeba wziąć poprawkę na to, że Oblężenie Malborka to czas szczególny. Gości jest mnóstwo, zamówień również, więc jak na takie warunki uważam, że było w porządku. Takie wpadki zapewne na co dzień nie mają miejsca. Być może kiedyś będzie mi dane to sprawdzić?
Zapraszam do kontaktu: tester@radio.gdansk.pl