Pisanie sobie a muzom ma wiele zalet. Czasami udaje się wyczarować świat, który, na pozór, odszedł do lamusa. Taki, jak przypomniany przed paru dniami Jarmark Ludowy („Kolorowe Jarmarki”). A tu niespodzianka.
Jako Cepeliada 2013, na sopockie molo, wróciło firmowe logo z czupurnym kogucikiem:. Z wciąż tą samą, jak dawniej zaaferowaną i „matkująca” kilkudziesięciu wystawcom i twórcom ludowym – Krystyną Wodzową, dyrektorem cepeliowskiego biura promocji.
Są też dawni znajomi. Niektórzy imponujący wiekowo. Najstarszy, Władysław Murzyn z Zalesia, ktory wciąż wyplata koszyki z korzeni sosny, dawno przekroczył 80. Przy nim – to młodzicy prezes Jan Włostowski, lub dyrektor zarządzający Stanisław Taczała ze Spółki „CEPELIA” Polska Sztuka i Rękodzieło. Zresztą rodem z Sopotu, a z konotacji służbowych szef znakomitej niegdyś spółdzielni „Bursztyny” i ostatni przedstawiciel capeliowskiej centrali na Wybrzeżu.
Z nieoczekiwanego spotkania bardzo byli też radzi inni znajomi spółdzielcy: Tomasz Borkowski z Gdańska i Jan Machynia z Warszawy. Zawiedli jakoś koledzy po piórze, nie dopisały też kamery i mikrofony, chcieliby się nie tylko wspominać wczoraj i chwalić się tym, co dziś, ale porozmawiać o przyszłości. – Bo wczoraj – wspomina S. Taczała – o tym, że będziemy dostawać przydział kilkuset kilogramów bursztynu ze Związku Radzieckiego osobiście zdecydował sam Nikita Chruszczow!
Dziś w kompetencjach prezydenta Gdańska leży decyzja, żeby przy ul. Kochanowskiego w Gdańsku powstało Europejskie Centrum Rękodzieła, a od prezydenta Sopotu zależy żeby w przyszłym roku na molo spotkali się artyści ludowi z całej Europy.
Pogoda dopisała, nie zawiedli ani turyści, ani miejscowi i jeśli komuś nie było po drodze do jednej z setki cepeliowskich placówek handlowych rozsianych po Polsce (nie licząc e-sklepu!), znalazł w Sopocie przekrój wszystkiego, co miłe dla oka, ucha i podniebienia. Najważniejsze i najciekawsze, że wiele w tym unikatów. Pod każdym względem: organizacyjnym, handlowym i artystycznym. Jeśli więc komuś mało, tych pięknych kożuszków podhalańskich, czy kamionek z Bolesławca, którym nie straszna ani zmywarka, ani mikrofalówka), może wziąć dodatkowo darmową lekcję ekonomii od Jerzego Abrama z małopolskiej Spółdzielni „Koronka – Bobowa”.
Wabikiem są kilimy, gobeliny, obrusy i serwety, dekoracyjne narzuty itd. W portfolio – ponad dwa tysiące projektów, które na indywidualne i hurtowe zlecenia mogą być wykonywane w dowolnych rozmiarach, wersjach kolorystycznych, z napisami, znakami i bez. Nic dziwnego, że zaopatrują zarówno kolekcjonerów, jak i różne firmy, placówki muzealne i dyplomatyczne. Takich gobelinów, jak w Bobowej nie robi już nikt. A przecież niewiele brakowało, by prezes wraz z całą załogą nie trafili na zieloną trawkę, gdy w czerwcu 1992 roku ogłoszono likwidację spółdzielni. Musiały upłynąć dwa długie lata, nim wdrożenie programu naprawczego zaczęło przynosić efekty, likwidację spółdzielni można było odwołać i z mozołem piąć się z unikatową ofertą na rynkach krajowych i zagranicznych.
Teraz trzeba cały czas trzymać jedną rękę na pulsie rynku zbytu, a drugą na portfelu zamówień. Każda sposobność jest więc dobra, by pchać się na afisz. Wiosną była Warszawa: Targi Spółdzielcze i Spotkania z „Cepelią”, w lipcu – Sopot, za miesiąc Kraków z Targami Sztuki Ludowej, w październiku targi w Budapeszcie, na deser i koniec roku – VI Festiwal Sztuki i Przedmiotów Artystycznych w Poznaniu. I na koniec – to, co najważniejsze: doroczny Międzynarodowy Festiwal Koronki Klockowej na którym spotykają się koronczarki z całej Europy.
Przedsięwzięcie poniekąd symboliczne. W dobie załamań gospodarki, kryzysów ekonomicznych, czy bezrobocia i wszystkiego, co najgorsze – cała dzisiejsza Cepelia, to też dobra, koronkowa robota.