Jacek Kamiński 20 czerwca skończyłby „czterdziestkę”. Nie uczynił tego, bo umarł przed czterema laty. Dziś bardzo mnie zawstydził, bo zapomniałem, że wczoraj powinienem stawić się przy grobie i zapalić świeczkę, jako dowód pamięci. Zapaliłem dopiero dziś, bo uległem niepamięci i dałem świedectwo, że zgubiłem rzeczy naprawdę ważne.
Jacka nie ma z nami od czterech lat. Jego serce przestało bić podczas rekreacyjnego biegania około południa 25 sierpnia 2009 roku. Od tamtej pory nie pojawił się już na żadnym radiowym serwisie, meczu hokejowym i rugbowym. Nie przychodzi na egzaminy do szkoły muzycznej, gdzie kolejne stopnie wtajemniczenia pokomuje jego nastoletni już syn – Dawid. Nie mówi „kochanie” do swojej Ani, choć tu akurat nie jestem pewien, czy na pewno ona tego nie słyszy, skoro tyle lat czuła i musiała się przyzwyczaić.
Kto nie znał Jacka-może nie wiedzieć. To był rzetelny dziennikarz, pasjonat sportu i prawy człowiek. Nie wiem, czy dobrze czułby się w dzisiejszym świecie.
Kto zapomniał o Jacku, niech sobie przypomni, bo jest z czego zaczerrpnąć uczciwości, przyzwoitości, szczerości i życzliwości. To dziś często artykuły deficytowe.
Jacek był także nadzwyczajnym kawalarzem i dziś, choć go nie ma, tak po ludzku – bardzo mnie zawstydził. Kiedy siedziałem na ławeczce przy grobie kolegi, czułem się jak „na dywaniku”. Jak uczniak, który „zapomniał wiersza”. Nie umiałem usprawiedliwić nieobecności dzień wcześniej.
I dam głowę, że Jacek tam z góry podśmiewał się z tego dyskretnie już wcześniej, gdy jak zwykle nie mogłem trafić na miejsce Jego spoczynku. Tym razem jednak zapamiętałem adres – Cmentarz Oliwski- kw.24. Jacek jest pochowany razem ze swoim tatą, którego nigdy nie poznał, bo umarł równie młodo jak On.