Kiedyś uważano, że „opiekunka do dziecka potrzebna od zaraz”, później od zaraz skuteczniejsze były antybiotyki. A gdy w Oliwie zaktywizował się Dom Zarazy, najlepszą po dziś dzień jest Danuta Rolke- Poczman. Dzięki niej co i rusz dzieje się tam coś niekoniecznie związanego z „Ojcem zadżumionych”. Na przykład wernisaż z fotogramami kilkudziesięciu kobiet sukcesu.
Bohaterki pojawiły się osobiście, z mężami oraz ulubionymi psami i odwrotnie. Z uwagi na charakter uroczystości ubrane od stóp do głów, więc tylko ich zdjęcia były pod bardzo gołym niebem.
Spotkanie upłynęło w miłej i tak bardzo feministycznej atmosferze, że o mały włos a umknęliby uwadze autorzy tej fotogalerii. Ale w końcu i im poświęcono kilka ciepłych zdań. Niestety o artystach jeśli się pamięta, to po śmierci. Więc o fotografikach też.
Do tej refleksji skłoniła mnie wizyta na portalu Białoruś 24, gdzie za sprawą TV on– line można się czasem dowiedzieć czegoś interesującego o historii Polski i Polaków, głównie z czasów dawniejszych niż wczoraj.
Tym razem nie było ani o pięknie odrestaurowanym Nieświeżu i zjeździe wszystkich Radziwiłłów, ani o festiwalu piosenki słowiańskiej z naszą obsadą jurorską i wokalną, lecz o Stanisławie Antonim Prószyńskim – „pierwszym w Mińsku profesjonalnym fotografiku i ojcu białoruskiej fotografii”, jak to pięknie powiedział redaktor bogato ilustrowanego programu „Labirynty”.
W opisie życiorysu nie pominął też faktu, że rosyjski sąd skazał go na 10 lat zsyłki za fotel zwieńczony niedozwolonymi symbolami, czyli polskim orłem i litewską pogonią. Mebel wykonano na specjalne zamówienie, jako tło do robionych w zakładzie patriotycznych fotografii. Za to ich autora wywieźli do Tomska, a fotel do muzeum w Grodnie.
Żeby dowiedzieć się u nas czegoś o t y m Prószyńskim, Polaku z krwi i kości i całej jego wielce patriotycznej rodzinie trzeba trafić na wspaniałą stronę www.konradproszynski.pl i nawiązać kontakt ze spadkobiercą pamięci o zasłużonych Przodkach.
Od niego wiem, że S.A. Prószyński miał na sumieniu znacznie większe „przestępstwa”, za które był wpierw przetrzymywany przez pół roku w więzieniu w Bobrujsku (1856), a przed wybuchem Powstania Styczniowego skazany za jego przygotowywanie, czyli konspirację na pozbawienie praw, konfiskatę majątku i zsyłkę. Zastanawialiśmy się także, jak z białoruskiej TV wydobyć program o prapradziadku. Czy znajdzie się tam ktoś, kto pomoże?
Z tym, tak jak i u nas, bywa u nich różnie. W zbiorach mam dwa zdjęcia, których bohaterowie trochę się sparzyli na tamtejszej uprzejmości. Pochodzą z czasów, gdy obserwowałem, jak wodzili za nos delegację naszego MSZ z Krzysztofem Skubiszewskim na czele.
Minister liczył, że uda mu się zadzierzgnąć polityczne więzi z kolegą ze świeżo właśnie usamodzielnionej republiki. Uśmiechom i gestom nie było końca, minister nawet dał tłumaczowi wolne, bo tak się świetnie rozumiał ze swym partnerem. Ale gdy przyszło co do czego, opuszczaliśmy Mińsk z pustymi rękami.
Drugim, który też nie miał też szczęścia do tamtejszej administracji był bardzo znany w swoim czasie, biznesmen Krzysztof Habich. On również stawiał ambitne cele: drewno z syberyjskich lasów zamierzał przetwarzać na Białorusi w ekologiczne domki, a całym proces biznesowo – produkcyjny oddać w ręce Polaków mieszkających na Białorusi.
Gospodarze widzieli też w tym swój interes, więc nie szczędzili mu obietnic. Takich bankietów w środku puszczy jak wówczas, nigdy wcześniej i później już nie widziałem. Tyle że Habich białoruskie nadzieje przepłacił zawałem, a resztę wziął na siebie nasz układ zamknięty i więcej się już o tym przedsięwzięciu nie słyszało.
Gdyby więc jakiś autor, kochający labirynty, potrzebował równie zakręconych tematów, jak losy polskiego fotografa z Mińska, dwa kolejne przykłady ma jak znalazł.