Janusz Gajos, Jerzy Stuhr to gwiazdy, a „znani z tego, że są znani”, to celbryci. W studiu Radia Gdańsk o tzw. parciu na szkło rozmawiali dr Jacek Kozłowski, psycholog z Uniwersytetu Gdańskiego i fotograf gwiazd Rafał Placek.
– Celebryci byli zawsze, tylko kiedyś tę rolę pełnili święci i bohaterowie, mówił psycholog. Beata Szewczyk, która prowadziła audycję pytała swoich rozmówców, do której grupy, celebrytów czy gwiazd, należą ludzie którzy pojawili się na Gdynia – Festiwalu Filmowym.
– Głównymi uczestnikami są gwiazdy, takie jak np. Janusz Gajos. Ale jak zawsze przy tego typu imprezach pojawiają się osoby, które chcą się pokazać i przy okazji wykreować, pochwalić się gdzie bywają i kogo znają, mówił dr Jacek Kozłowski.
Coraz częściej mamy problem z odróżnieniem prawdziwej gwiazdy od celebryty. – W potocznym rozumieniu celebryci i gwiazdy stanowią jedną grupę. Pomiędzy prawdziwymi gwiazdami a celebrytami jest cienka i płynna granica, przyznał psycholog. Kozłowski odwołał się do innego psychologa, Jacka Santorskiego, który zaproponował podział wewnątrz grupy aktorów, piosenkarek, modelek czy osób znanych po prostu z bywania na bankietach.
– Pierwsza grupa to ludzie, którzy już są kimś i pozwalają się czasem fotografować. To osoby, które są autentycznymi autorytetami i wnoszą jakieś wartości do życia publicznego. A przy okazji są lubiane przez media. Są zapraszane, kiedy trzeba mądrze wypowiedzieć się na jakiś istotny temat, w którym są autorytetami. Dla nich bycie sfotografowanym nie jest wartością samą w sobie. Poprzez media chcą coś przekazać.
– W kontekście tej grupy rzadko pada słowo „celebryci”, ale ze względu na to, że media lubią te osoby, czytamy o nich, ocenił Kozłowski. O swoich doświadczeniach z tą grupą opowiedział fotograf Rafał Placek. – Spotkania z takimi ludźmi są zawsze wyjątkowe. Z mojego doświadczenia wiem, że im człowiek więcej osiągnął, tym mniej jest tego celebrytyzmu.
Goście Radia Gdańsk w pierwszej grupie widzą m.in. Władysława Bartoszewskiego, prof. Wiktora Osiatyńskiego i Jerzego Stuhra. – Do drugiej grupy zalicza się osoby, które są kimś i coś osiągnęły, ale lubią być fotografowane. To często są np. sportowcy, politycy albo aktorzy. Oni są gotowi współpracować z mediami i wypowiadają się na wszystkie tematy. W dużej mierze kreują swoją popularność, mówił psycholog.
Zalicza do tej grupy Jana Tomaszewskiego i posła Jerzego Dziewulskiego. Dla Rafała Placka przykładem tej kategorii jest Justyna Kowalczyk, która choć znana jest z osiągnięć sportowych, występuje w reklamach popularnych produktów.
– Trzecia grupa składa się z ludzi, którzy mówiąc nieładnie, są nikim. Nie osiągnęli nic znaczącego, ale bardzo lubią być fotografowani. Ta grupa ciągle się powiększa. To są osoby znane z tego, że są znane.
Beata Szewczyk zaniepokoiła się, że bardziej rozpoznajemy tych z trzeciej kategorii. – Mam wrażenie, że osoby z pozostałych grup giną w tłumie tych, którzy są znani z tego, że są znani. – Tak jest, zgodził się psycholog. – Bo to są osoby, które mają parcie na szkło i robią wszystko, żeby się pokazać. Od tego uciekają osoby, które faktycznie coś osiągnęły.
Winę za taki stan rzeczy ponoszą sami fotoreporterzy i dziennikarze. – Media kierują się swoimi kryteriami: oglądalnością, sprzedawalnością, itd. Problem polega na tym, że świat mediów najpierw ochoczo rozwija czerwony dywan przed takim celebrytą, a potem nagle wyciąga mu go spod nóg, mówił Kozłowski.
Nie zanosi się na to, żeby zainteresowanie celebrytami mogło kiedyś ucichnąć. Okazuje się, że to zjawisko jest stare jak świat. I wygląda na to, że zawsze będzie towarzyszyło ludzkości.
– Celebryci byli zawsze, tylko kiedyś tę rolę pełnili święci, bohaterowie, inteligencja, a więc osoby, które kreowały pewne kanony. Dziś mamy coś takiego jak celebrytyzm polityczny. Ta grupa się wciąż powiększa. W tej chwili w polityce często chodzi o to, żeby się pokazać. A my chcemy o tym czytać, oglądać. Potrzeba plotkowania i podglądania była w nas od zawsze, skomentował psycholog.