Trudno o bardziej chwytliwy tytułu niż ten, że Polak znalazł skarb na Marsie. I choć to najprawdziwsza prawda – diabeł tkwi w szczegółach. Te zaś prowadzą na „Marsa” – flagowy okręt króla Eryka XIV, zatopiony z 800 osobową załogą oraz całym mieniem ruchomym i nieruchomym. Składało się na nie m.in. 107 dział oraz 4 tys. złotych monet, do których wpierw dotarła ekspedycja szwedzka, a w zeszłym roku dołączył gdynianin Tomasz Stachura – nurkujący fotografik. Nie potwierdza, by się przy tym obłowił i zdecydowanie chętniej mówi o emocjach, towarzyszących penetrowaniu wnętrza galeonu. Gdy człowiek uświadamia sobie, że jako pierwszy dotarł tam, gdzie ostatnimi byli członkowie załogi cztery i pół wieku temu.
A co do pieniędzy. Są głównie po to, by je wydawać na podróże. Dlatego już od drugiego roku studiów na Wydziale Hydrotechniki PG, zimą szył ocieplane kurtki, by latem to co zarobił wydawać na wycieczki motocyklowe, marząc o pokonaniu trasy Paryż – Dakar.
Jednak pasją numer jeden „od zawsze” było nurkowanie. Wpierw na Jeziorze Raduńskim, a później głębiej i dalej, łącząc z pasją do polowań podwodnych. Także bezkrwawych z kamerą i aparatem fotograficznym, który ostatecznie, stał się narzędziem nr. 1 w jego rękach.
Nic dziwnego, że tacy jak on ludzie – żaby mają sobie (i innym) wiele do powiedzenia, zwłaszcza podczas dorocznych spotkań międzynarodowych, jak przemiennie Eurotek i Baltictech. Tacy pasjonaci, jak T. Stachura – organizator gdyńskiego przedsięwzięcia. opowiadają wówczas o swoich wyprawach i wymieniają się doświadczeniami. W zasadzie jednak problematyka wystąpień dotyczy praktycznie wszystkiego: od magii i przygód, po szkolenia i praktykę eksploracyjną z zagadnieniami medycznymi włącznie.
W programie, oczywiście, uwzględniono też wykład o „Marsie” – jednym z największych europejskich projektów „wrakowych” w ostatnich latach. Wygłosi go jednak – o dziwo! – Jerrod Jablonski, amerykański geolog, mistrz nurkowania rekreacyjnego, technicznego i jaskiniowego.
Każdy referent jest wybitnym specjalistą w swojej dziedzinie. Jednak obecna edycja Balticteh skupia się na podstawowym haśle: nurkować z głową. Ryzyko i emocje, wielkie emocje są zawsze takie same, niezależnie od tego, czy schodzi się na głębokość sześciu, czy stu metrów. Zawsze też napotyka na coś, czego jeszcze się nigdy i nigdzie nie widziało.
Raz jest to, wyłaniający się z ciemności pięknie rzeźbiony galion przedstawiający konia morskiego (wyprawa Seahorse 2008), kiedy indziej niespotykane gdzie indziej białe, kredowe ściany jaskini Orda na Uralu. Niepowtarzalne widoki z opowieściami o legendarnej nimfie, pomagającej nurkom w krytycznych sytuacjach.
Od mitów tylko jeden krok do rzeczywistości. Wciąż żywej pamięci o tradycjach polskiego nurkowania „wrakowego”: zarówno w latach 50. za sprawą ludzi kpt. Witolda Poinca, jak i tych późniejszych, gdy zdobywał ostrogi, a potem święcił sukcesy Jerzy Janczukowicz i członkowie jego słynnego klubu „Rekin”.