Żółte kalendarze i Sky Orunia

Ostatnio szef miesięcznika TV Sat Magazyn, z którym od lat współpracuję, wspomniał coś Srebrnym Weselu firmy. To oznacza, że trzeba napisać felieton merytorycznie poprawny i okolicznościowo odświętny. Czyli – nura w archiwalia z 1989 roku, bo pamięć już nie ta, co kiedyś. Nawet nie trzeba było długo szukać. W pierwszym numerze styczniowym Dziennika Bałtyckiego zamieściliśmy sondę, poświęconą polskim marzeniom. Zaczynała się od słów: Nuda wieje w polskiej kulturze…. Więc rozmówcy odpowiadali na pytanie: co bym zrobił, gdybym mógł?

Krystyna Janda chciałaby zrobić „coś swojego”, ale póki co jest bardzo zajęta. Dorota Stalińska poszła na całość, marząc o własnej wytworni filmowej i własnym domu zamiast mieszkania w bloku, a Wojciech Mann chciał tylko założyć własne radio. Ale od razu zastrzegł, że nie wierzy, by kiedykolwiek było to możliwe.

Ja marzyłem o telewizji satelitarnej w każdym domu. Małym krokiem w tym kierunku były starania, by na kanale 52, przyznanym naszemu województwu przez resort łączności, retransmitować dodatkowo 2 programy z Kaliningradu. Zgodę musiał wyrazić prezes Radiokomitetu i nawet wojewoda nic w tej sprawie nie wskórał. Z kolei dyrektorowi naszego ośrodka TV marzyła się budowa sali koncertowej na 4,5 tys. miejsc.

Co nie znaczy, że na odcinku XI Muzy nie odnosiliśmy spektakularnych sukcesów. W Gdyni korzystano już z pierwszych sieci telewizji kablowej, a gdańskim warsztacie przy ul. Nowiny 61 powstać miała niebawem pierwsza w Polsce, na dodatek prywatna, stacja telewizji satelitarnej.

Za eksperymentalną siecią „zbiorowego odbioru” (nazywaną później także przewodową siecią RTV) stała koncepcja opracowana w Przemysłowym Instytucie Telekomunikacji w Gdańsku. Wykonawstwo należało do zakładów Telkom-Telmor, a beneficjantami eksperymentu było 12,5 tys. mieszkań Chyloni i Cisowej. Niestety nie uwzględniono, bo prawo na to nie pozwalało, nadawania własnych programów. Musiało wystarczyć to co jest, czyli Jedynka i Dwójka TVP.

Do czasu. Minęło kilka miesięcy i zniesiono, bardzo surowo przestrzegany i niezwykle restrykcyjny obowiązek uzyskiwania zezwolenia Ministerstwa Spraw Wewnętrznych na posiadanie i użytkowanie anten satelitarnych. Natychmiast skorzystał z tego Zbigniew Klewiado, właściciel niewielkiego warsztatu radio-tele-technicznego. Chciał bez ograniczeń testować naprawiany sprzęt. Niespodziewanie okazało się jednak, że talerz nie tylko ściąga z eteru zagraniczne programy TV, ale przy okazji też rozsiewa je po okolicy. Co spodobało się zwłaszcza męskiej części odbiorców, szczególnie po północy oglądających z zapałem produkcje RTL 7.

I to był pierwszy krok do powstania Sky-Orunia, pierwszej i ostatniej od nikogo niezależnej, telewizji obywatelskiej z prawdziwego zdarzenia.

Nie tylko ja, wówczas i dziś jestem pod wrażeniem tego unikatowego w skali światowej przedsięwzięcia. Dowodzą tego także, nawet całkiem świeżej daty wpisy na różnych forach internetowych. Kto nie wierzy niech odrobinę pogoogluje w sieci i poczyta o „piracie z Oruni”.

Jeden z autorów trafnie zauważył, że Sky Orunia była wówczas także telewizją bez spikerów. Rzeczywiście. W TVP Andrzej Turski, redaktor programowy Jedynki dopiero zapowiadał rezygnację z tradycyjnych gadających głów, zapowiadających audycje. Żegnałem się z nimi z pewnym żalem. Przecież tylko spiker mógł wtedy zapowiedzieć:
Za chwilę nadamy główne wydanie Dziennika Telewizyjnego. Osoby o słabszych nerwach prosimy o wyłączenie fonii”.

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj