Agata Gajewska to plastyczka z dyplomem ASP, która żadnej pracy się nie boi. Uprawia grafikę, fotografię, malarstwo i… maluje ściany. Podobno w modzie jest, żeby mieć na ścianie pokoju coś ręcznie namalowanego przez artystę. W dziecięcym Kubusia Puchatka, w jadalni maki lub lawendę. Można nawet powiedzieć, że malowanie ścian to jej obecny zawód, a obrazów to hobby. Kiedyś bywała sklepową i napisała o tym okresie życia książkę pt. Niegrzeczne tango pod ladą.
W Polsce traktuje się ekspedientki jak kogoś gorszego, a uważane za proste kobiety często są dobrze wykształcone i mają ciekawą osobowość. Spotkanie z malarką promującą książkę „Niegrzeczne tango pod ladą” odbyło się w „Perle Bałtyku” w Nowym Porcie.
Włodzimierz Raszkiewicz – Jak to było z Panią malarką, że zaczęła robić dużo innych rzeczy?
Agata Gajewska – Po prostu z nudów, albo mam jakieś ADHD, coś takiego. Mam chyba chorobę niespokojniej duszy.
W.R. – Podoba mi się obraz wiszący na ścianie w Pani domu. Głowa kobiety pełna różnego rodzaju rzeczy, cudów pod czapką.
A.G. – Czyli to właśnie cała ja. Moja babcia mówiła „dziecko nie idź na malarstwo bo będziesz głodna. To zupełnie się nie opłaca. Najlepiej na protetyka dentystycznego. Masz zdolności plastyczne to powinno Ci przynieść chleb”. Trochę udało się babci trafić w sedno. Plastyk to nie jest dochodowy i łatwy zawód, a szczególnie malarstwo. Współcześnie znaleźć klientów, odbiorców na obrazy to nie jest takie łatwe.
W.R. – Kto w Polsce kupuje obrazy do domu?
A.G. – Myślę, że kupują ludzie bardzo bogaci, ale kupują twórców z nazwiskami. Pozostali chcę kupić rysuneczek za 20 złotych. Obraz to artykuł ostatniej potrzeby.
W.R. – Ludzie nie chcą kupić obrazu za półtora, dwa tysiące złotych?
A.G. – To fanaberia która jest na samym końcu. Trzeba mieć zapewnione wszystkie inne potrzeby, żeby coś takiego zrobić. Chętniej ktoś kupi lepszy samochód, wymieni telewizor na nowy model, gdzieś tam na końcu zaświta komuś, że może jednak obraz, ale zaraz pojawia się myśl, że właściwie to po co…
W.R. – Właściwie po co kupować obraz, skoro można kupić reprodukcję znanego i wybitnego malarza.
A.G. – Tak też ludzie myślą. Grafika cyfrowa wypiera oryginalną twórczość.
W.R. – To maluje Pani obrazy wyłącznie dla własnej przyjemności?
A.G. – Trochę tak.
W.R. – A ściany dla ludzi i chleba?
A.G. – Też trochę dla własnej frajdy. To zaczęło się od pomalowania pokoju mojej córki. Był tak inny, że postanowiłam wyjść z tym do ludzi, żeby te pokoje dziecięce, a potem też pozostałe, nabrały swoistego indywidualnego charakteru i odzwierciedlały ducha mieszkańców. Nie koniecznie meble z IKEA, podobna tapeta, której jest w sklepach od metra, takie same firanki. Przyznam, że jak wchodzę do mieszkań, a mam taki zawód, że biegam po mieszkaniach, to od razu wiem gdzie została kupiona lampa, tapeta i „oryginalne” dodatki. W zasadzie to malarstwo ścienne, coś indywidualnego albo obraz odróżniają mieszkanie od innych.
W.R. – Pytam jak to było, bo gdy się powie, że malarka stała się malarką ścienną to brzmi degradująco, ale gdy malarka staje się designerką to jest nobilitujące. Pani stała się designerką i malarką ścienną jednocześnie.
A.G. – Malarka ścienna? Czyli ile Pani bierze od metra? Tak, są nawet takie cenniki, gdy ludzie dzwonią to czasami się tak pytają. To co robię nie jest wstydliwe. Lubię różnorodność. Raz to, raz tamto, zdjęcia, obrazy, ściany. Odpowiada mi ta zmienność, nie jest nudno.
W.R. – To malowanie ścian to rzecz modna?
A.G. – Jeśli zobaczy się u kogoś znajomego na ścianie, to często chcemy mieć coś podobnego. Jeśli zobaczymy zdjęcia w necie, to traktujemy to jako ciekawostkę. Tak jesteśmy skonstruowani.
W.R. – W internecie wygląda „płasko”?
A.G. – To raczej nie o to chodzi. Ściana może być ze strukturalnymi aplikacjami, malarstwo można mieszać z różnymi tynkami, wklejałam już muszelki i kamyczki, odciskałam koronki.
W.R. – To co Pani potrafi zmalować, od pokoju dziecinnego zaczynając?
A.G. – Najczęściej wybór klientów pada na Kubusia Puchatka. Gdy rodzice odnawiają pokój, czekając na narodziny dziecka, to jeszcze nie wiedzą czym to dziecko będzie się interesowało. Kubuś Puchatek jest najbardziej neutralnym i bezpiecznym wyborem. To postać masowej wyobraźni.
W.R. – Do tego niebo na suficie?
A.G. – Przyznam, że nieba jeszcze nigdy nie malowałam. Nie dość, że zaciemnia pokój to jeszcze jest to praca, której trudność jest niewyobrażalna. Godziny z głową podniesioną do góry, nikt za to nie zapłaci. Trudno pracuje się wysoko, a co dopiero malując na suficie. Nie wyobrażam sobie takiego malowania. Na leżąco? W małym mieszkaniu? Na drabinie? Ludzie na szczęście wiedzą że dom to nie Kaplica Sykstyńska, tu powinno być przytulnie, nie miałam takich zamówień.
W.R. – To co lubimy?
A.G. – Wszystkie wzory kwiatowe i roślinne, od bambusów w łazienkach, poprzez róże i maki w sypialniach i gościnnych. Zdarzają się jakieś łąki, szuwary i inne przyrodnicze motywy przypominające nam błogie chwile na łonie natury.
W.R. – Przyroda rozumiem, tylko dlaczego te bambusy?
A.G. – Może potrzebujemy też odrobiny egzotyki.
W.R. – To przypomina mi dawne kiczowate fototapety z palmami.
A.G. – Bambusowe namalowane motywy są zdecydowanie mniej agresywne. A tapety z widoczkami są wciąż modne. Tylko tematyka jest inna. Nie palma i wodospad tylko miasto. Nowy Jork, Paryż, Londyn w biało czarnym. To zresztą największa konkurencja dla malarstwa ściennego. Fototapetę można wybrać siedząc przy komputerze z tysiąca wzorów. Paczka przyjdzie i człowiek wie co będzie miał. Z malowaniem jest jednak ta odrobina niepewności. Niby jest projekt, ale jednak maluje się ręcznie i efekt końcowy nie jest do całkowitego przewidzenia. Ale jednak udawało mi się zawsze uzyskać aprobatę zamawiających.
W.R. – To kiedy Pani ma największą satysfakcję?
A.G – Tak jak kiedyś malowałam scenkę z filmu „Madagaskar”. To były naprawdę duże postacie i duża ściana. Dzieci nie były wpuszczane do pokoju do końca pracy. To były maluchy 3, 4 letnie. Jak one się cieszyły, wrzask, skakanie, radość i wyraz ich roześmianych twarzy. To jest prawdziwa satysfakcja. Dzieci są prawdziwe w swoich odczuciach.
W.R. – Agata Gajewska powiedziałbym artystka pokorna.
A.G – Dlaczego?
W.R. – Malowanie ścian to jest pokora wobec życia.
A.G. – Można i tak na to spojrzeć.
W.R. – To jak to się stało, że napisała Pani niepokorną książkę „Niegrzeczne tango pod ladą”?
A.G. – Zdarzało mi się pracować w handlu. Miałam takie trudne okresy w życiu, że nie było czego do garnka włożyć. W takim wypadku najprościej pójść na trzy miesiące do pracy w sklepie. Nazbierało mi się sporo wspomnień z tych prac. Dlatego ta książka o paniach sklepowych, klientach i o tym jak łatwo oceniamy ludzi. Uznajemy kogoś za gorszego tylko dlatego, że przez jakiś moment swojego życia trafia na kasę do hipermarketu. Teraz mamy takie czasy, że nie wiadomo jak się skończy. Może być świetnie i wystarczy choroba, kredyt nie do spłacenia i można wylądować różnie.
W.R. – To jakie są te sprzedawczynie z Pani książki?
A.G – To jest ciężka praca męcząca fizycznie i psychicznie, wbrew powszechnej opinii, że jak coś to zawsze można iść pracować w sklepie. Trzeba mieć ogromną odporność na stres, bo ludzie potrafią dopiec. Klienci „sprzedają” swoje niepowodzenia pierwszej napotkanej osobie czyli sprzedawcy w sklepie. Tam można się wyżyć, bo „Klient nasz Pan”.
W.R. – A sprzedawczynie są pełne marzeń?
A.G. – O innej pracy. Bo to najczęściej były studentki, dziewczyny kończące jakieś kursy, traktowały tę pracę dorywczo, jako stan przejściowy. Nikt nie marzył o tym, żeby być za ladą do końca życia.
W.R. To są marzenia o lepszym życiu?
A.G. – O spokojnym życiu, żeby nie bać się jutra, że ktoś nas wyrzuci, ochrzani za coś, „wyleje” na nas swoje frustracje. Potem z tym zostajemy…. To są marzenia o świętym spokoju. Ja mam takie, po prostu spokojne życie rok po roku.
W.R: Dziękuję za rozmowę.