– Jest w Gdyni coś takiego, co pozwala mi bardziej się otworzyć na innych ludzi, dostrzec rzeczy, których nie zauważam w Krakowie, mówił kompozytor Grzegorz Turnau, który był gościem audycji Gdynia Główna Osobista. Grzegorz Turnau przyjechał do Gdyni na premierę spektaklu „Przygody Sindbada Żeglarza” w Teatrze Muzycznym, do którego skomponował muzykę. Z tej okazji rodowity krakowianin opowiedział Piotrowi Jaconiowi o swoich spacerach po nadmorskim mieście. – Z wielką przyjemnością odkrywam inny rytm miasta. Dla mnie, krakowianina, Gdynia to jest zupełnie inna planeta. Może to jest kwestia wiatru, który wieje w żagle, i dosłownie i w przenośni. Ale też innego rytmu między ludźmi. Kraków jest trochę jak taka kotlinka zagęszczona dymem. A tu jest coś takiego, co pozwala mi bardziej się otworzyć na innych ludzi. Zauważyć, że mają ładne psy, ładne dzieci, że przechadzają się swobodnie promenadą. Bardzo cieszę się z tego, że tu jestem, bo dla mnie to jest odświeżająca przygoda.
Kompozytor miał już okazję pracować przy spektaklu „Przygody Sindbada Żeglarza” w 2002 roku. Wtedy wystawiał go Teatr Polski w Warszawie. Turnau jednak zaznacza, że to nie jest już ten sam spektakl. – To nie jest tak, że wystawiliśmy Sindbada warszawskiego w Gdyni. Wtedy to było przedstawienie skromne od strony muzycznej. Scena i możliwości wokalno-taneczne gdyńskiego zespołu są zupełnie inne niż w teatrze dramatycznym. W Teatrze Muzycznym w Gdyni taniec i śpiew nie są nieprzyjemnym dodatkiem do aktorstwa dramatycznego, co często odbywa się w teatrach dramatycznych. Po raz pierwszy mam też kilkudziesięcioosobową orkiestrę, która gra podczas spektaklu na żywo. To jest dla mnie nowy etap pracy, bo nigdy nie miałem takich możliwości w teatrze.
Choć na co dzień mieszka w Krakowie, nie ukrywa swoich związków z Gdynią. W tym roku Grzegorz Turnau obchodzi 20-lecie swojego pierwszego, ponad rocznego, pobytu w tym mieście. – 20 lat temu „Nieszpory ludźmierskie” Jana Kantego Pawluśkiewicza zostały przeniesione na scenę Teatru Muzycznego, będącego wtedy pod dyrekcją Wojciecha Trzcińskiego. Przez rok przyjeżdżałem do Gdyni raz w miesiącu na kilka dni. Mieszkaliśmy w pensjonacie Antracyt. To był bardzo miły okres w moim życiu.
Kompozytor ma też niemiłe wspomnienia z tamtego pobytu. Został… okradziony. Jednak zaznaczył, że nie chowa urazy, a całe zdarzenie było raczej komiczne. – Tuż po ostatnich próbach do „Nieszporów ludźmierskich” z radością udałem się do kasy po honoraria. Jednak podczas ostatniej próby te honoraria zniknęły z mojej garderoby. Okazało się potem, że stały za tym dzieci, lokalne urwisy. Tam były takie uchylane okna i rzeczywiście trzeba było być bardzo małym człowieczkiem, żeby włożyć przez nie rękę. Wtedy oczywiście był żal, ale też nauczka, że człowiek teatru nie jest człowiekiem specjalnej troski. Jest narażony na wszystko to, na co narażony jest człowiek, który nie pracuje w teatrze. Nie mam żalu do tych urwisów, którzy dziś są dorosłymi ludźmi, ani do losu. Natomiast od tamtej pory wchodząc do teatru w Gdyni, zawsze sprawdzam, gdzie mam portfel.