Zylc, woszta, sztymer, smaganie jałowcem. Jak wygląda Wielkanoc na Kaszubach?

kaszuby

Życie na Kaszubach nie odbiega znacząco od tego, chociażby w Trójmieście. Te małe „smaczki” sprawiają jednak, że tamtejsze zwyczaje są po prostu fascynujące, szczególnie te, związane z Wielkanocą. O swoich świętach opowiedziały reporterowi Radia Gdańsk Panie ze Zgorzałego. To miejscowość znajdująca się w gminie Stężyca, położona nad jeziorem Raduńskim Górnym. Przedsiębiorcze gospodynie założyły tu Stowarzyszenie Kobiet Zgorzałego (popularne Zgorzałki), z którym jeżdżą po Polsce, ale też po świecie, promując kaszubską kuchnię i kulturę. Szefową grupy jest Zyta Górna, mieszkająca przy jedynej w Polsce ulicy Lecha Wałęsy. To ona była pomysłodawcą tej akcji.

Przygotowania do świąt zaczynają się dobrych kilka dni przed Wielkim Czwartkiem. – Najpierw trzeba rozpocząć od gwałtownego sprzątania domu i podwórka. Tak więc grabimy, podlewamy i zbieramy śmieci, które na koniec lądują… u sąsiada. Taką już mamy tradycję, to nie jest tak, że ktoś się za to obraża, po prostu tak już jest, opowiada Zyta Górna. Po sprzątaniu pora na początek przygotowań kulinarnych. Najwcześniej robi się potrawy, które mogą wytrzymać kilka dni bez zepsucia się – to zylc, mazurek, babka i sernik, a także szynka wędzona, swojskie sery i woszta kaszubska. Bezpośrednio przed świętami robi się tylko sałatki i jajka.

thumb kaszuby1Kaszubskie święta to święta rodzinne i to nie w rozumieniu „mieszczucha”, czyli spotkanie w pięć, sześć osób. – Ja mam tylko trójkę dzieci, za to mam dziewięcioro wnuków. I wszyscy zjeżdżają na święta. Ale jestem wprawiona w bojach. My, kobiety ze wsi, dajemy sobie radę, nie boimy się żadnej pracy i lubimy rodzinne spotkania, mówi Gabriela Meyer, gospodyni ze Zgorzałego. Sposób ucztowania jest już bardziej tradycyjny – w niedzielę śniadanie „u siebie”, w poniedziałek wizyty u gości.

Wymienione nazwy potraw kaszubskich niektórym zapewne mało mówią, dlatego spieszymy z tłumaczeniem. Kaszubska woszta to po prostu swojska kiełbasa, ale o niespotykanym smaku, wędzona w domowych warunkach. Zylc to z kolei kaszubska nazwa na zimne nóżki czy mięsną galaretkę. Pani Gabriela jest specjalistką w tym daniu. – Potrzebna do tego jest golonka i nóżki. Trzeba to ugotować i przyprawić. W zależności od tego, co lubimy dodajemy groszek bądź marchewkę. Na Kaszubach jest jedna rzecz, która odróżnia tego typu danie od innych. Otóż my wlewamy ocet do środka. Nie robimy tak, jak inni, że polewamy go od góry. To ma duże znaczenie dla smaku potrawy, mówi pani Gabriela, która za swoje koronne danie uważa jednak żurek. – Przepis jest prosty i dość typowy, ale w moim żurku chodzi o to, że sama robię i zakwas, i kiełbasę, a jaja dobieram starannie, co razem daje świetny efekt, opowiada gospodyni. Z kolei pani Zyta lubi wszystkich częstować swoim mazurkiem. – To babciny przepis, nieco odmienny od typowego mazurka. Moje ciasto nie jest twarde. Robię dwa placki – jeden z białego biszkoptu, a drugi to biszkopt z przyprawą do piernika. Do tego dwa kremy – waniliowy i karmelowo-rumowy. Potem to wszystko polewam gorzką czekoladą i na górę idą migdały i morele, zdradza przewodnicząca Zgorzałek. Sprawdziliśmy – mazurek pierwsza klasa!

thumb kaszuby2Panie ze Zgorzałego wiedzą też co nieco o dawnych świętach na Kaszubach. Mają swoją izbę regionalną, w której trzymają pamiątki po minionych czasach. Najstarszym kulinarnym eksponatem jest piec z historią sięgającą kilku wieków wstecz. – Mówiło się na to sztymer, a na sztymrze jest grybka, czyli garnek po kaszubsku. Rocznik 1655. Już wtedy robiło się w nim wielkanocny żurek i tą warząchwią, czyli drewnianą dużą łyżką nakładało się wielkanocną zupę, opowiada Zyta Górna. W izbie regionalnej znajdujemy też bardzo starą formę do babki, po której widać, że w kwestii tego ciasta większość Polaków jest oddana tradycjom. I wreszcie wisienka na torcie – flaszka, z której najprawdopodobniej pił Jan III Sobieski w trakcie swojej podróży na północ. – Butelka pochodzi z karczmy w miejscowości Kolano. Proszę zobaczyć na zdobienie w kształcie smoka. Butelka na królewską wielkanocną nalewkę jak znalazł, dodaje pani Górna.

Po bardzo smacznej i ciekawej wizycie w Zgorzałem przenosimy się do Zaworów. To malownicza miejscowość położona w gminie Chmielno. To tu mieszka Tadeusz Makowski, regionalista, animator społeczny i gawędziarz, znany między innymi z organizacji mistrzostw świata we wciąganiu tabaki. Pana Tadeusza pytamy o kaszubski śmigus-dyngus. Okazuje się, że w wielu domach w lany poniedziałek nie przelewa się ani kropla wody. – Na Kaszubach lanie to lanie w sensie dosłownym. Dziewczyny dostają je od chłopaków, jak za starych czasów, mówi tajemniczo pan Tadeusz, po czym rozsiada się w swojej pracowni i tłumaczy.

– Zaczyna się to wszystko w niedzielę. Chłopcy wchodzą w tak zwaną zmowę, na przykład z ojcem, który podpowiada, gdzie uda się znaleźć kluczyk do izby, w której śpią panny. Panny wiedzą, co się święci, więc barykadują drzwi. Barykady jednak zazwyczaj w poniedziałkowy świt ustępują i chłopcy wbiegają do pokoju i zaczynają smagać dziewczęta uschniętymi gałązkami jałowca, mówi pan Makowski pokazując dynamicznym gestem ręki, w jaki sposób od dziecka uderzał niewiasty. Gałązka ma około metra długości i ma twarde, uschnięte igły. – Boli jak diabli. Nogi dziewczyn robią się czerwone, jest dużo pisku i wzywania mamy na pomoc, ale mama nie pomaga, bo sama siedzi zabarykadowana. Ostatecznie chłopcy uciekają zadowoleni, a dziewczyny patrzą na swoje obolałe nóżęta. Ale jak ból ustąpi, to zaczyna się zupełnie inna bajka. Bo jak już wszyscy pójdą do kościoła, to najbardziej dumne są te panny, które mają najczerwieńsze nogi. Wszyscy wtedy wiedzą, że to do nich chcą przychodzić kawalerowie, opowiada regionalista. Podobno dziewczęta z bledszymi nogami przed wyjściem do kościoła same okładają się jałowcem, żeby wyglądać podobnie jak te popularniejsze. Kawalerowie jednak dobrze wiedzą, kto był przez nich odwiedzany, a kto udaje.

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj