– Fenomen maratonu zrozumie tylko ten, kto go ukończył, pisze na swoim blogu triathlonista Mariusz Petelski. Nasz bloger zakończył sezon startem w poznańskim maratonie.
Na blogu opisuje swoje przeżycia z tego startu. – Nie chodzi tu o wystartowanie i truchtanie tylko po to, by dotrzeć do mety. Mówię o daniu z siebie 100%, balansowaniu na granicy swoich możliwości. Granicy, przy której stoi słynna maratońska „ściana”. Jedynie takie potraktowanie tego biegu daje nam odczucia, których nie doznamy na innych zawodach. Nawet nie będę się starał ich opisać, to trzeba przeżyć.
W Poznaniu Mariusz Petelski wystartował wspólnie ze swoim tatą, który ukończył wszystkie poznańskie maratony. – Nie wybraliśmy tam na wycieczkę. Moim celem był czas < 2:45 a tata chciał walczyć o życiówkę (swoich ambitnych planów nie zdradził nikomu, nawet mi). Dzień przed startem jak zawsze wyglądał tak samo: odebranie pakietów, zwiedzanie targów, zakwaterowanie w pokoju hotelowym i bardzo dużo jedzenia. Wieczorem obejrzeliśmy mecz Polska – Niemcy i zaraz po końcowym gwizdku poszliśmy spać.
Pobudka była o 5:45, śniadanie o 6:00. – Czułem się wyśmienicie, naładowany (ale nie przeładowany) „węglami”. Po śniadaniu udałem się na krótki spacer (około 20min) po sennych jeszcze ulicach Poznania. Byłem bardzo zmotywowany i pełen energii. Jedyne co mi nie dawało spokoju to moja waga. Po sezonie triathlonowym miałem problem z jej utrzymaniem. 84kg – troszkę za dużo jak na biegacza, który chce przebiec maraton w czasie 2:45.
Czy się udało pokonać trasę w zakładanym czasie? Czytaj na Blogu Mariusza Pelelskiego >>>TUTAJ
mat