Po 12 latach niesłusznej odsiadki wyszedł na wolność. Czesław Kowalczyk gościem Gdyni Głównej Osobistej

wiezien 4

– Wszyscy wiedzieli, że to nie ja. Od rodziny, przez strażników, po współwięźniów, mówił w audycji Gdynia Główna Osobista Czesław Kowalczyk. W 1999 roku mężczyzna został niesłusznie skazany na dożywocie za zabójstwo. Po 12 latach więzienia Kowalczyka uniewinniono, teraz domaga się odszkodowania.

Na antenie Radia Gdańsk opowiadał, jak doszło do jednej z największych pomyłek w historii polskiego wymiaru sprawiedliwości. – Wszystko zaczęło się 12 stycznia 1999 roku. Mieszkałem w Gdyni Cisowej w domku. Mój syn był chory, pojechaliśmy do przychodni, gdzie zorientowałem się, że nie mamy książeczki. Wróciłem po nią do domu, gdzie zastałem brygadę antyterrorystyczną, skuli mnie w kajdanki. Jeszcze wcześniej na podwórku zastrzelili mojego psa.

Dopóki Czesław Kowalczyk nie zapoznał się z protokołem z okazania myślał, że padł ofiarą żartu. – Z akt wynikało, że rozpoznał mnie naoczny świadek morderstwa. Dobę łudziłem się, że to jakiś zły sen, że potrwa tylko 48 godzin. Później zrozumiałem, że sytuacja jest poważniejsza. Trwało to w sumie prawie 14 lat, z czego 12 lat w areszcie, potem jeszcze ponad rok.

Mężczyzna łączony był z morderstwem, dlatego że znał ludzi z trójmiejskiego półświatka. W prywatnych sprawach wielokrotnie spotykał się ze zleceniodawcą przestępstwa. – Był biznesmenem, jego brat był na liście najbogatszych Polaków. Widywaliśmy się w jego biurowcu na ulicy Śląskiej w Gdyni. Ostatnio aresztowali jakiegoś byłego senatora, właśnie to środowisko zleca takie rzeczy. Równie dobrze mogłem znać tego senatora i być z tym łączony.

– Byłem nazywany Chester, ale tak mówiła na mnie tylko moja ówczesna partnerka. Człowiek, który jest oskarżony o zabójstwo nie może nazywać się Czesław, Chester nobilituje. A przecież samo posiadanie pseudonimu nie świadczy o tym, czy ktoś jest przestępcą, dodał.

Rozmowę z Czesławem Kowalczykiem (z prawej) prowadził Piotr Jacoń. fot. Radio Gdańsk/Aleksander Zieliński

Czesław Kowalczyk spędził w różnych więzieniach w Polsce ponad 12 lat. Przez pierwszych pięć siedział w celach dla szczególnie niebezpiecznych przestępców, był pod stałą obserwacją bez możliwości kontaktu z kimkolwiek. – Zwiedziłem pięć takich oddziałów, najdłużej siedziałem w Sztumie. W okresie, w którym zapoznawałem się z aktami siedziałem w Gdańsku, obligatoryjne badania psychiatryczne robiono mi we Wrocławiu. Jeszcze Warszawa, bo wychodzono z założenia, że skoro strzeliłem człowiekowi w głowę w Gdańsku, to rok wcześniej mogłem zrobić to w stolicy.

Z kolei dziennikarze zakwalifikowali Kowalczyka do tzw. klubu płatnych morderców, razem z najbardziej niebezpiecznymi przestępcami w Polsce. – Do połączenia spraw doszło na początku przez prokuratorów. Duża sprawa to duży splendor, fajnie się to sprzedawało. To był taki twór zrobiony z osób, które właściwie się nie znały, ale dla mediów dobrze było to połączyć w jakiś konglomerat.

Ostatecznie mężczyzna został prawomocnie uniewinniony. – Sprawcy przyznali się do zabójstwa i już siedzą w więzieniu. Wydawałoby się, że sprawa jest zamknięta. Diabeł tkwi w szczegółach, bo wbrew pozorom to jest to bardzo świeże. Choćby w internecie jest pełno informacji, że to ja strzeliłem komuś w głowę i byłem kilerem za pieniądze.

Po 12 latach odsiadki trafił do zupełnie innej rzeczywistości. Oswajał się z technologiami i na nowo ze swoim rodzinnym miastem.Kupiłem sobie podręcznik o obsłudze internetu dla seniorów, wysłałem pierwszego esemesa. Jeszcze w więzieniu widziałem taki spot reklamowy, gdzie pokazywano różne miejsca w Gdyni. Z 10 czy 15 slajdów rozpoznałem może dwa.

Czesław Kowalczyk mówił, że już zawsze będzie ciążyć na nim piętno wymiaru sprawiedliwości. – Niedawno dzwonił do mnie kolega i pytał o pistolet, ale taki do ogrodowej myjki ciśnieniowej. Jeśli dzwoniłby do ogrodnika, wiadomo byłoby, że chodzi o końcówkę do węża. Ale dzwonił do mnie – człowieka niesłusznie skazanego za strzelanie ludziom w głowę.

dr/mat
Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj