Oskarowy film o chorobie własnego dziecka. Tomasz Śliwiński o „Naszej klątwie” w Gdyni Głównej Osobistej

– Fakt bycia na liście ośmiu najlepszych filmów świata jest niesamowitym wyróżnieniem. Staram się nie wybiegać w przyszłość, tak o swojej nominacji do Oskara mówił na antenie Radia Gdańsk Tomasz Śliwiński. Filmowiec i absolwent gdyńskiego III Liceum Ogólnokształcącego, był gościem Piotra Jaconia w audycji Gdynia Główna Osobista.

Najnowszy film Tomasza Śliwińskiego „Nasza Klątwa” pomyślnie przeszedł eliminacje na festiwalu filmowym w Aspen. Dzięki temu mógł znaleźć się na tzw. krótkiej liście kandydatów do Oskara w kategorii Najlepszy Krótkometrażowy Film Dokumentalny. – Dzięki zdobytej w Aspen nagrodzie, mogliśmy zgłosić film do Oskarów. Potem dostaliśmy maila z informacją o kwalifikacji. Wiedziałem, że konkuruję z najlepszymi filmami świata, więc tym bardziej było to zaskoczenie.

28-minutowy obraz opowiada o synu Tomasza Śliwińskiego, który cierpi na rzadką chorobę – Klątwę Ondyny. – Oficjalnie nazywa się zespół ośrodkowej hipowentylacji. Polega na tym, że syn wyłącza oddech kiedy zasypia. Musi być podłączony do respiratora, bo inaczej umrze.

Początkowo nic nie wskazywało na to, że mały Leon może cierpieć na tak poważne schorzenie. Urodził się o czasie i dostał 10 punktów w skali Apgar. – Kilkanaście minut po porodzie personel stwierdził, że Leo jest mało energiczny, jak na nowonarodzone dziecko i na wszelki wypadek wezmą go na obserwację. Potem dostrzegli, że jest problem z oddychaniem. Kiedy chciał zasnąć, spadał mu poziom stężenia tlenu we krwi. Podłączyli go do respiratora, a po czterech dniach przeniesiony został do Centrum Zdrowia Dziecka. Po miesiącu mieliśmy potwierdzenie diagnozy, opowiadał filmowiec.

Czas w oczekiwaniu „na wyrok” był dla Tomasza Śliwińskiego i jego żony szczególnie trudny. – Nie byliśmy w stanie przyswajać informacji, wpadliśmy w totalny dół. Jak dziecko jest w szpitalu, to codziennie się do niego kursuje. Nie było nam dane mieć pierwszej radości posiadania dziecka, brania go na ręce, poznawania. Pierwsze cztery miesiące Leon spędził w szpitalu otoczony toną kabli i aparatury medycznej.

– Jak zademonstrowali nam respirator, który będziemy mieli w domu, byliśmy przerażeni. Nie myśleliśmy, że w ogóle będziemy w stanie spać przy takim dźwięku, był dość głośny, rytmiczny, takie sapanie. Ten dźwięk pełni też dużą rolę w naszym filmie, oswoiliśmy się z nim. Teraz to dźwięk zacisza domowego, dodał Tomasz Śliwiński.

Nawet w trakcie zdjęć do filmu „Nasza Klątwa” Tomaszowi Śliwińskiemu towarzyszyły wątpliwości, czy chce się tak bardzo otwierać przed publicznością. Zdawałem sobie sprawę, że to historia filmowa. Byłem w środku tematu, w którym chciałby się znaleźć każdy dokumentalista. Zastanawiałem się, czy to nie jest zbyt osobiste i intymne, żeby się tym dzielić, ale przekonano mnie, że nie muszę przecież nikomu tego pokazywać. Chcę, żeby widzowie traktowali to jak film, a nie osobistą historię.

– Dopiero, gdy przeszliśmy ten proces, zmieniliśmy się. Zdecydowałem to zmontować i zrobić z tego film. W tym wszystkim jest uniwersalna historia o radzeniu sobie z przeciwnościami losu. W Polsce jest jedynie niecałe 20 przypadków tej choroby, podkreślał gość Radia Gdańsk.

Tradycyjnie w audycji Piotra Jaconia nie zabrakło gdyńskich akcentów. Tomasz Śliwiński wspominał naukę w gdyńskiej Trójce. – Miała opinię najlepszej szkoły w Trójmieście i był w niej wykładowy język angielski. Skończyłem klasę o profilu matury międzynarodowej, bardzo mile wspominam ten okres. Nie czuję tego rozdzielenia na Gdańsk i Gdynię, bo znaliśmy dużo osób z Gdańska. Dla mnie istnieje jedno Trójmiasto.

https://www.youtube.com/watch?v=6lZZ_J13n2U#t=35

dr/mat

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj