– Z jednej strony wszyscy go oklaskiwali, a z drugiej nie wykazał się jako ojciec. Był trochę outsiderem, luzakiem. Po latach, dzięki zapiskom z jego notesu zrozumiałam, że był wspaniałym człowiekiem. Delikatnym, bardzo łatwo było go zranić, wspominała na antenie Radia Gdańsk Marta Maklakiewicz. Córka aktora Zdzisława Maklakiewicza była gościem Piotra Jaconia w Gdyni Głównej Osobistej. Niedawno ukazała się jej książka „Maklak”, poświęcona życiu sławnego ojca. Marta Maklakiewicz mówiła, że 1959 rok szczególnie zapadł jej w pamięci. Jej ojciec debiutował na dużym ekranie i większość czasu spędzał na planie filmowym w Gdyni. Dla niej ważne było to, że na Gwiazdkę nie dostała od niego wymarzonego roweru.
– Byłam małym blondaskiem, nigdy o nic nie pytałam, ani nie prosiłam. O tym, że ojciec był nad morzem dowiedziałam się później przypadkiem. Kiedyś mnie zapytał: Będę tutaj parę miesięcy dłużej, co byś sobie życzyła na Gwiazdkę? Nigdy o nic nie prosiłam, więc pomyślałam, że teraz nadszedł czas, gdy mogę wypowiedzieć swoje marzenie. Czekałam na rower, ale on zapomniał, bo poszedł na jakąś imprezę z ludźmi z planu filmowego.
– To spowodowało wielką zadrę w moim sercu. Z jednej strony wszyscy go oklaskiwali, cieszyli się z jego sukcesów. Ale jako ojciec się nie wykazał. W tym momencie, jako mała dziewczynka poczułam wielki żal. Czekałam na mrozie pod szkołą na rower i ojca, aż w końcu babcia gdy nie wracałam do domu zadzwoniła na policję. Policjantowi powiedziałam, że czekam na tatusia, opowiadała.
Marta Maklakiewicz przez wielu była nazywana „dzieckiem wielkiej miłości”. W rozmowie przyznała, że była raczej dzieckiem samotnym. Większość czasu spędzała u dziadków. – Dziadkowie mieli duży wpływ na moje wychowanie, zasady moralne czy maniery przy stole. Chcieli, żebym dobrze spożytkowała czas, żeby mi do głowy nie przychodziły głupoty. Chodziłam na zajęcia do „Praktycznej Pani”, gdzie uczyłam się szycia. Często podkreślali, że mój ojciec – taki słynny aktor, a nawet nie wie, jaką wspaniałą ma córkę i jaki byłby z niej dumny.
Okazja do spotkania z ojcem nadarzyła się później. Po maturze Marta Maklakiewicz wyjechała na studia prawnicze do Warszawy, gdzie „Maklak” kręcił filmy. – Jeździłam na uczelnię autobusami. Zza szyb widziałam ojca, który szedł na Krakowskie Przedmieście takim baśniowym szlakiem, w baśniowym nastroju. Ja spięta, bo mam kolokwium z prawa karnego, poważne egzaminy. A tu nagle radosnym kroczkiem idzie wesoły Maklak, pogwizduje.
Zdaniem rozmówczyni, to że w dzieciństwie zabrakło jej ojca, miało wpływ na jej wybory życiowych partnerów.
– Zawsze uwielbiałam starszych panów. Uważałam, że mi dadzą stabilizację, poczucie bezpieczeństwa i mnie nie skrzywdzą. Dawali mi to do czasu. Później chciałam partnera młodszego, bardziej o duchu sportowym, a nie tylko takiego na kanapę. Dopiero później zaczęłam patrzeć na to inaczej, że może powinnam z siebie wyrzucić ten żal do siebie i zacząć patrzeć na ludzi w swoim wieku, by czerpać z życia to, co najlepsze.
– Odziedziczyłam część charakteru ojca, nie jestem łatwą osobą. Mam dużo fantazji, tworzę piosenki i teksty do nich, więc dobór kogokolwiek, kto pozwoliłby rozwijać moje pasje i zainteresowania, nie jest taki prosty. Wierzę, że jest ktoś, kto na mnie czeka.
Z ojcem Marcie Maklakiewicz kojarzy się między innymi pianino, które przez wiele lat stało w centralnym miejscu ich domu w Warszawie. – On na nim przepięknie grał ze słuchu, wspaniałe melodie. Babcia, która widziała, że jestem zakochana w tych pięknych utworach, zdecydowała się oddać mi to pianino, jak zdałam maturę. Mebel trzymałam wiele lat w swoim mieszkaniu na Mokotowie, ale tam nie miał tej duszy. Czułam, że jest trochę zbędnym przedmiotem. Pomyślałam, że gdyby tak ofiarować ten instrument [do klubu SPATiF w Sopocie – przyp. red.], to ktoś będzie na nim pięknie grał. Przed oddaniem zrobiłam renowację. Stroiciel znalazł w nim pety, kapsle po piwie, gazety i czarny notes.
Prawdziwego „Maklaka” córka poznała dopiero dzięki zapiskom z czarnego notatnika. – Dowiedziałam się dużo na temat przykrych momentów, które przeżył. Osób, które go skrzywdziły, które nie wypłaciły mu jakichś pieniędzy. Mam nawet numer telefonu do przychodni, w której być może zamierzał leczyć się z alkoholizmu. Wtedy byłam zbyt młoda, żeby zrozumieć na czym to polegało.
Jak przyznała, w notesie była też informacja o podejrzeniu cukrzycy. Wynikało z niej, że prawdopodobnie Zdzisław Maklakiewicz zmarł jako nieleczony cukrzyk. To zainspirowało córkę do powołania fundacji „Świat Maklaka”, zajmującej się profilaktyką chorych na cukrzycę i wspierającą chorych artystów.
Marta Maklakiewicz nie wyklucza, że powstanie więcej książek o aktorze. – Po latach zrozumiałam, a może nawet pokochałam ojca. Przedtem byłam zła, zbuntowana, niedojrzała. Teraz zaczynam lepiej zrozumieć jego duszę, psychikę, samotność, brak kontaktu osobistego. To był taki trochę autsajder, luzak, ale na pewno ciekawy człowiek.
Posłuchaj audycji:
Fot. w tekście:wikipedia.org