O historii Golden Life w Radiu Gdańsk. „Za czasów PRL artysta to był bumelant”

W Muzycznej Strefie Radia Gdańsk Jacek Bogdziewicz oraz Jarek Turbiarz wspominali historię zespołu Golden Life. Rozmawiał z nimi Kamil Wicik.

Kamil Wicik – Za nami utwór Escape z debiutanckiej płyty Golden Life. Gdyby ktoś nie znał waszej twórczości i miałby powiedzieć czy to wasza piosenka, to by się nie domyślił.

Jacek Bogdziewicz – Generalnie jest tak, że jak się usłyszy nasz utwór sprzed 10, 12 czy 20 lat, to część ludzi nie będzie wiedziała, co to jest.

Kamil Wicik – I na dodatek Escape śpiewaliście po angielsku, a raczej jesteście znani z polskich piosenek.

Jacek Bogdziewicz – Wtedy mieliśmy taki pomysł na granie. Traktowaliśmy wokal trochę jako dodatkowy instrument.

Kamil Wicik – Dlatego w Jarocinie nie było słów, tylko wymyślone dźwięki?

Jacek Bogdziewicz – Przez lata wykonywaliśmy piosenki w języku angielskim, ale naszym angielskim. Wokalista, Adam, potrafił tak operować głosem, żeby piosenki wyszły jakbyśmy znali ten język.

Jarek Turbiarz – Wszystko brzmiało prawie jak angielski. Choć Szwedzi myśleli, że to po szwedzku, a Norwegowie, że po norwesku.

Jacek Bogdziewicz – Na płycie chyba jeden utwór jest „bez tekstu”. Puszczaliśmy go znajomym, którzy operowali angielskim i może nie chwalili nas za super język, ale nie przeszkadzało im to. Trochę nas to dziwiło, ale podtrzymywało nasze podejście – można śpiewać „cokolwiek”, a muzyka jest nośnikiem.

Kamil Wicik – Czy Wam się zdarza wracać sentymentalnie do tamtych czasów, końca lat 80. i początku 90.? Rozmawiacie o tym?

Jacek Bogdziewicz – Czasami tak. Ja często sięgałem do naszej pierwszej płyty, bo ją bardzo lubię. Jak wracałem do utworów po latach, to się dziwiłem, że coś takiego potrafiliśmy wymyślić i zagrać. To trochę słabe być zachwyconym własnym dziełem, mało skromnie to brzmi, ale czasami tak jest. Dawno nie słyszałem tych numerów, teraz poleciał Escape i pomyślałem – no nieźle. Na koncertach wciąż go gramy.

Kamil Wicik – Czyli będzie go można posłuchać w sopockiej Scenie?

Jacek Bogdziewicz – Oczywiście, pojawia się na każdym koncercie. To jest nasz pierwszy utwór, który powstał gdzieś tam w piwnicy, pod sklepem odzieżowym, dawno, dawno temu.

Kamil Wicik – Ta piosenka, a ściślej ujmując jej refren, pojawia się też w filmie „Szczęśliwego Nowego Jorku”.

Jacek Bogdziewicz – Nie tylko ta piosenka. Chyba jeszcze dwa utwory pojawiają się w tle, ale Escape w mocnym momencie filmu. Bolało mnie, że recenzenci słabo ocenili ten film, mi się on bardzo podobał. I teraz się zastanawiam czy to dlatego, że są tam utwory Golden Life, czy jest naprawdę dobry.

Kamil Wicik – Jak wy wspominacie początki Golden Life, koniec lat 80, czyli czasy bardzo silnej, gdańskiej sceny alternatywnej? Trzeba przypomnieć, że w 1989r. gdańska scena miała nawet swój dzień w Jarocinie.

Jacek Bogdziewicz – My nie byliśmy gdańską sceną alternatywną, powstaliśmy u jej schyłku, jakby lekko się podpinaliśmy, ale…

Jarek Turbiarz – Myśmy byli kontrą do alternatywy.

Jacek Bogdziewicz – Pamiętam, jeszcze, że Magda Kunicka wymyśliła nazwę, jakby kontrę właśnie do gdańskiej sceny – Parafia Wrzeszcz. Pierwsze koncerty graliśmy pod taką nazwą.

Kamil Wicik – Przełom polityczny, który miał miejsce w Polsce, wam chyba pomógł w karierze. Wiele kapel, które zrodziły się we wczesnych latach 80. nie potrafiły się później odnaleźć. Wy zrozumieliście, że można grać trochę inaczej, grać piosenki do radia i pisać po polsku.

Jacek Bogdziewicz – Z początku w ogóle nie chcieliśmy śpiewać po polsku, ale ludzie tego chcieli. Teraz angielski jest na porządku dziennym i każdy go rozumie mniej więcej. Kiedyś bełkotaliśmy coś tam, była fajna muzyka, była energia, ale ludzie potrzebowali zrozumieć, o czym śpiewamy i co chcemy powiedzieć. Plus było nam dużo łatwiej w krajowych rozgłośniach, gdy utwory miały polski tekst.

Kamil Wicik – I to była bardzo dobra decyzja, bo był taki moment, kiedy grali wasze utwory w wielu stacjach, nie tylko publicznych, ale i komercyjnych.

Jarek Turbiarz – Nie ma się co dziwić, to był nasz zawód. 89/90 rok to było uwolnienie zawodów. Przed tym okresem ludzie musieli robić weryfikacje, grali za stawki ministerialne. Po zmianach zaczęliśmy zarabiać normalne pieniądze. Za czasów PRLu artysta to był bumelant. Jak w naszych rodzinach padło pytanie, co chcemy robić, to jak powiedziałem, że chcę żyć z muzyki, usłyszałem: ty sobie graj, ale idź do pracy. Dzisiaj sposób bycia muzykiem różni się diametralnie od czasów, gdy nagrywaliśmy pierwszą czy nawet trzecią płytę. Chociażby pod względem nagrywania. Kiedyś, gdy zespół chciał nagrać album to przychodził do wytwórni jak był gotowy i mówił chcemy wydać krążek. Dziś działa to zupełnie inaczej, trzeba mieć demo. Na początku naszej kariery nie wiedziałem co to jest. Przy czwartym albumie usłyszałem, że mamy przynieść właśnie demo. Spytałem: czyli mamy nagrać płytę, żebyście zobaczyli czy możemy nagrać płytę? A pan z wytwórni powiedział: no tak.

Posłuchaj całej rozmowy:

ap/mmt

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj